Czym jest lojalność?
Od kiedy pamiętam swoje problemy zostawiałam dla siebie. Może mówiłam o nich chłopakowi, może nawet babci, ale raczej nikomu innemu.
A gdy już o swoich problemach mówiłam komuś to na tym się kończyło. Czasem pytałam o to co dana osoba zrobiła by w mojej sytuacji, ale nigdy nie naciskałam by koniecznie mi doradziła gdy widziałam, że i ona nie ma pojęcia co zrobić.
Gdy sobie z czymś nie radzę z reguły nie proszę o pomoc. To dobrze i niedobrze, bo przecież na pewno są na świecie ludzie, którzy mogli by mnie czegoś nauczyć, a ja nie ze względu na wstyd czy lenistwo, tylko ze względu na to by nie zajmować komuś jego cennego czasu odpuszczam wszelkie prośby o pomoc.
Gdy mam coś do zrobienia to robię to. Jeżeli przekracza to moje możliwości lub jakąś wiedzę to proszę o pomoc narzeczonego. Jeżeli i on nie jest mi w stanie pomóc to po prostu tego nie robię.
Na palcach jednej ręki mogła bym zliczyć momenty, w których faktycznie nie dałam rady sama, a było dla mnie konieczne by się z tym uporać. I raczej były to krótkie porady psychologiczne.
Z kolei nie wiedzieć czemu mnie wciąż ludzie proszą o pomoc. Od najmniejszych drobnostek, po bardziej skomplikowane sprawy.
Tamten rok był dla mnie prawdziwym maratonem załatwiania spraw mojej rodziny.
Naturalnie zajmuję się domem, dziećmi, zakupami, wożę mamę do lekarza, wożę też dziadków. Nie zajmuje się swoim zdrowiem od kiedy urodziłam dzieci, bo nie mam na to czasu. Nawet jeżeli w danej chwili nic nie robię to z góry mam ustalony grafik zajęć innych osób z mojej rodziny.
Ale to naturalne... tu nie mam co narzekać, bo dzieci są moje, mama jest moja, dziadkowie moi. No ktoś musi to robić. Jestem jedynaczką, więc nikt inny moim rodzicom nie pomoże.
Moi dziadkowie z obu stron mają innych wnuków. Ale to jest raczej taki typ wnucząt, którymi chwalisz się znajomym, że raz na rok zaproszą cię do siebie jak i raz na rok cię odwiedzą. Mi przypadła rola wnuczki, która jest na każde zawołanie, taka o której się nie wspomina. Bo obciążona obowiązkami swoimi i najbliższych nie ma czasu ani ochoty by organizować uroczyste obiady dla dziadków.
Do tego wszystkiego doszło załatwianie papierkowych spraw cioci i kuzynostwa z zagranicy.
Zawsze byliśmy blisko, więc gdy okazało się, że kuzynostwo nie dokończyło spraw w Polsce i potrzebują mojej jednorazowej przysługi nawet się nie zastanawiałam.
Z jednorazowej przysługi zrobił się szereg przysług. Kilka dokumentów, obrót kasą rzędu kilkuset złotych.
Załatwianie tych spraw nie trwało długo. Wystarczyło podjechać, stać chwilkę w kolejce albo i nie i wyjść. Obciążało mnie to jednak ponieważ musiałam pamiętać konkretne daty i konkretne dokumenty, które tego dnia mam dowieźć. Dodatkowo rzetelne rozliczanie się z kasy jaką obracałam.
Pod koniec roku do moich przysług przyzwyczaili się na tyle, że nie przypominali mi nawet gdzie i kiedy jakie dokumenty mam dostarczyć. Sama musiałam o tym pamiętać.
Pewnego razu nawet zgubiłam dokument i musiałam się nieźle nakombinować by podrobić upoważnienia od rodziny.
Pod koniec roku powiedziałam sobie, że w tym roku kończę z pomocą tej rodzinie. Mogę przyjmować ich przesyłki i przetrzymywać do czasu aż przyjadą, mogę od czasu do czasu załatwić jakiś przelew na polskie konto, ale zabawa w dokumenty i obracanie dużą ich gotówką przy czym zapamiętywanie poszczególnych terminów to przesada.
Nie jestem niczyją asystentką. A ich podziękowania po pewnym czasie zniknęły. Potrafili tydzień po fakcie, gdy dokument musiał być dostarczony, napisać do mnie czy to załatwiłam...
Dbałam o ich polskie sprawy bardziej niż oni, a na głowie mam więcej obowiązków niż oni wszyscy razem wzięci...
Czara goryczy się przelała, gdy tuż przed Bożym Narodzeniem przyjechali do Polski.
Oddałam wszystkie dokumenty i kasę wraz z dokładnymi wyliczeniami, których nawet nie przeczytali, bo uznali, że mi ufają. Podziękowali, od cioci dostaliśmy sporo prezentów, ciocia zawsze przyjeżdża do nas z worem Świętego Mikołaja.
Potem w dniu pieczenia pierników u mojej babci niespodziewanie przyjechała ciocia. Wszystko było super, do czasu gdy nie zaczęła krytykować tego jak zajmuję się moimi dziećmi... to nawet mało powiedziane. Powiedziała po prostu, że jestem złą matką, taką samą jak jej córka.
Powiedzieć, że się wkurwiłam to tak jak nie powiedzieć nic. Chwilę wcześniej chcąc nie chcąc, dekorując z małymi pierniki sporo nasłuchałam się jej żali na jej córkę i tego jak ona wychowuje swoje dziecko. I to prawda, nie żyję z nimi, nie wiem jak wygląda ich życie... ale po tym co mówiła ciocia ostatnie miesiące były tragiczne. I na podstawie jej słów mogę bez wątpienia powiedzieć, że NIE - nie jestem taką matką jak moja kuzynka, a zacząć powinnam od tego, że w ogóle nie jestem takim człowiekiem jak ona.
"I to jest właśnie Twoja wdzięczność, za wszystko co dla Was robię"
... a w odpowiedzi pusty śmiech i spojrzenie, które mówi "Ty dla nas coś robisz?"
Wyszłam z pokoju. Zatrzymywała mnie babcia, mama, dziadek, ale wiedziałam, że jak zostanę to wygarnę jej dużo rzeczy, które owszem, będą tym co myślę na prawdę, ale spowodują też jej smutek i ogólnie nieprzyjemną atmosferę.
Wychodząc jedynie powiedziałam "Nigdy w życiu nie porównuj mnie do żadnego z Twoich dzieci, bo nie ma między nami żadnego podobieństwa."
A to, że nie powinna tego robić ona sama powinna wiedzieć najlepiej. W skrócie mówiąc, by nie zdradzać zbyt wiele nie moich spraw. Jestem lepszą córką, lepszą matką i lepszym człowiekiem.
Nie wiem co jej odbiło, że tak mnie potraktowała. Może chciała wyżyć się za to jak traktuje ją jej córka, bo wiedziała, że ja jak kolwiek źle się mnie nie potraktuje to trzymam nerwy na wodzy, a moja kuzynka nie bardzo?
Ta kobieta nie zna mojego życia, tak jak ja nie znam i jej. To co wiem, wiem dlatego, że o tym mówi. A to co ona mówi wyklucza to, że jestem taka jak jej córka.
Mnie nie bardzo interesuje co ludzie o mnie myślą. Mam swoje metody wychowawcze, które wciąż ulepszam, bo wiem, że nie jestem najmądrzejsza na świecie i najlepsza również. Nie oczekuje, że ktoś będzie mi mówił, że jestem wspaniałą matką, bo nie jestem. Jestem leniwa, mam mało cierpliwości, czasem brak mi słów by rozmawiać z córkami... ale nigdy w życiu nie pozwolę sobie wmówić, że jestem złą matką. To jest moja najważniejsza rola w życiu. Robię wszystko co w danej chwili jest w mojej mocy by zrobić dla dziewczyn.
Bycie rodzicem to dużo więcej niż bycie właścicielem auta, niż bycie uczniem, czy pracownikiem. I choć wszystkie dużo mniej ważne rzeczy pieprzyłam jedna po drugiej to tu zaparłam się i od ponad 4 lat staram się bez przerwy. Gdy jestem chora, gdy mam doła, gdy nie mam czasu by skorzystać z toalety to wciąż się staram...
Nie jestem złą matką. Jestem dobrą matką, a jeszcze lepszym człowiekiem i właśnie to moja kara.
Nie lubię obgadywać ludzi. Od paru lat wyznaję moją autorską zasadę "Mów o ludziach tylko to, co byłabyś w stanie powiedzieć im w twarz".
Więc jeżeli kogoś bardzo nie lubię, to za jego plecami mogę nazwać go suką lub gnojem, bo bez problemu to samo powiedziała bym im w twarz.
Natomiast jeżeli nie znam kogoś za bardzo lub ktoś nigdy nie potraktował mnie źle to racze wstrzymuję się od jakichkolwiek ocen tej osoby. Może nieraz wspomnę o moich przypuszczeniach, ale podkreślając skąd moje przypuszczenia.
Już opuszczając podstawówkę wyrosłam ze stwierdzeń typu "jest głupia, bo jej nie lubię" itp.
Dla swojego spokoju nie pozwalam sobie na nazywanie ludzi głupkami, złodziejami, mordercami gdy tak na prawdę nie wiem o nich zbyt wiele lub gdy wiem, że moje informacje są bardzo skromne.
Zawsze gdy nadarzy mi się okazja by rozmawiać o jakichś ludziach to faktycznie potwierdzam złe ich zachowania o jakich wiem, jak i wspominam o tych dobrych o których wiem. Nie generalizuje, nie szufladkuje, nie wierze we wszystko na sto procent. Nie oceniam.
Sprawdzam informacje, konfrontuje argumenty różnych stron, chcę być szczera i sprawiedliwa. Nie dlatego, że chcę być dla kogoś miła, po prostu dlatego, że chce być sprawiedliwa i szczera.
Ostatnio wyżej wspomniana kuzynka, nawet bez żadnego "cześć" ani nic, napisała do mnie bardzo negatywne wiadomości dotyczące bliskich mi członków mojej rodziny.
W sumie nie wiedziałam co mam jej odpowiedzieć. Rzeczy, o których pisała nie dotyczyły mnie, ani nawet nie dotyczyły jej.
Napisałam więc "Nie moja sprawa.".
Nie mogłam jednak zasnąć, bo wszystko co złe powiedziała o ludziach, którzy szczególnie ostatnio są mi bardzo bliscy. Wiedziałam też, że ona z nimi żyje normalnie.
Wiecie... do mnie wypisuje, że chje, gnidy i krwy, a z nimi normalna rozmowa...
Koniec końców postanowiłam, że muszę im o tym powiedzieć. Mimo, że wiadomości, które dostałam miały pozostać tajemnicą.
Po pierwsze i najważniejsze powiedziałam o tym dlatego, że mi to ciążyło.
TO NIE BYŁA MOJA SPRAWA! Po co mi o tym pisała?
Po drugie słowa, które mówiła były krzywdzące, dla osób, które w przeciwieństwie do niej są mi bliskie. Nie nadużywają mojej pomocy a co więcej sami wciąż dbają o mnie i moje dzieci.
Po trzecie dlatego, że chciałam ich przestrzec przed nieszczerą osobą, z którą trzymały kontakt.
Po kilku tygodniach. Osoby, którym zdradziłam tajemnicze wiadomości w emocjach wyjawiły to co wiedzą. Nie wspomnieli o mnie, ale kuzynka pisała o tym tylko mnie.
Cała sytuacja sporo zamieszała w naszej rodzinie... Co ciekawe - wśród osób, które niby lubią się najbardziej...
A od kuzynki dostałam ostatnią wiadomość...
"Czy wiesz co to lojalność do drugiego człowieka?"
I najśmieszniejsze jest to, że właśnie nie wiem...
Nie wiem jak miała bym w tym przypadku postąpić by być lojalną.
Czy ważniejsza jest lojalność do osób, które bez pytania wciągają cię w nie twoje sprawy?
Czy ważniejsza jest lojalność do osób, które są ci bliskie?
Czy ważniejsza jest lojalność samemu sobie?
@julietlucy jest taka przypowieść filozoficzna, zacytuję ją bo moim zdaniem bardzo pasuje do sytuacji z smsami kuzynki. "Któregoś dnia zjawił się u filozofa Sokratesa jakiś człowiek i chciał się z nim podzielić pewną wiadomością.
A ponieważ rozmówca spojrzał na niego nic nierozumiejącym wzrokiem, Sokrates tak to objaśnił:
Pierwsze sito to sito prawdy. Czy sprawdziłeś, że to co masz mi do powiedzenia, jest doskonale zgodne z prawdą?
Rozmówca Sokratesa zawahał się, a potem odpowiedział:
A co do cioci i kuzynowstwa z zagranicy - myślę, że to jest temat granic psychologicznych. Twoja rodzina mocno przekracza Twoje granice. Kuzynowstwo ma roszczeniową postawę i zaczęli się Tobą wysługiwać... bez opamiętania oraz szacunku dla Twojego czasu i chęci. Masz prawo powiedzieć nie, w każdym momencie gdy poczujesz, że nie masz ochoty dalej im pomagać. Asertywność b. się przydaje w kontakcie z krewnymi, którzy przeginają z wykorzystywaniem czyjejś życzliwości. Dobrze, że im wyznaczyłaś granicę :)
Przypowieść bardzo, bardzo adekwatna do mojej sytuacji. Dziękuję, że ją napisałaś, bo nie znałam jej.
Bardzo i lubię takie przypowieści, niektóre przysłowia, które tak mądrze, a tak prosto mówią o jakichś sytuacjach.
Asertywność to moje postanowienie Noworoczne :D chyba w tym roku bardziej przyłożę się do postanowień :)
Strasznie to wszystko skomplikowane. Pogubiłem się i myślę, że problem polega na tym, że kochamy je stwarzać tam gdzie ich nie ma. Przestrzeń nie znosi bezproblemowości. Problemy nie istnieją (przeszkody - tak) jako takie, to nasz czepliwy umysł się przy...la do wszystkiego co nam nie leży. A to nieleżenie zależne jest od używanej przez nas optyki. Niektórzy ludzie noszą szkła w przedziale <-2 do - 6>, a jeszcze inni <-10, -16>. W ramach każdej z grup, okularnicy się dogadują, ale nie może być dialogu pomiędzy członkami o bardzo rozstrzlonej optyce.
Dlatego przepychanki, który z okularników ma prawidłowo dobrane dioptrie są bezsensowne. Zabawa w japońskie bushido (narzucane obyczaje, tradycje, np. a w tym przypadku wypada zrobić sobie harakiri) fajnie się ogląda na filmie, ale w praktyce bywają przyczyną cierpienia.
Moim zdaniem, lojalność nie może być wymuszana, bo wtedy jest nieszczera i ma znamiona przemocy. Przemocy, ponieważ jesteśmy zmuszani do robienia czegoś co nam nie leży. Jeśli z tego powodu, aby zrobić dobrze innym mamy moralnego kaca, to oznacza, że postępujemy niezgodnie z naszym sumieniem. A to boli i pozostawia zatrute ziarno w podświadomości.
Dlatego uważam, że pomoc jest skuteczna wtedy, gdy sami jej pragniemy udzielić. Wtedy takiemu działaniu towarzyszy satysfakcja.
Rodzina jest ważna, ale nawet ona nie ma prawa wymuszać naszego działania.
Zrozumiałem to gdy zostałem sam - bez namolnych "przyjaciół" których musiałem dopieszczać w ramach jakichś koleżeńskich zobowiązań.
Kiedy zacząłem odmawiać widząc, że to nie potrzeba lecz wygodnictwo nimi kieruje, zdecydowałem, że przyjaciele tak nie postępują. Zostało kilka osób z którymi utrzymuję bardzo dobre stosunki, ale oni nigdy ode mnie niczego nie oczekują. Lepiej mieć czyste kontakty z kilkoma sprawdzonymi osobami, niż setkę nie wiadomo kogo na swojej liście.
Nie wiem czy coś Ci to pomoże, ale zawsze coś tu możesz wydłubać dla siebie.
Twój komentarz dużo mi pomógł. Nie po pierwszym przeczytaniu go, po którymś kolejnym i po dłuższym przemyśleniu wszystkiego co tutaj zawarłeś.
Zgadzam się ze wszystkim co napisałeś, napisałeś to co ja czuje.
Moja przeszkoda - nie problem - polega na tym, że nikt z mojego najbliższego otoczenia, nie czuje tej sytuacji tak jak ja. Stają po mojej stronie, ale nie z tych samych powodów dla których ja zrobiłam to co zrobiłam.
Moją kolejną przeszkodą jest to, co bardzo dobrze uświadomiłam sobie po kilku ciężkich nocach od zaistniałej sytuacji... Ja stawiam dobro innych ludzi ponad siebie. Robię coś dla kogoś, by ten poczuł się lepiej, mało zwracając uwagę na to, że w tym samym momencie ja z różnych względów czuję się gorzej. Nic dziwnego, że skoro ja stawiam się niżej, to inni ludzie czują się w tej sytuacji wyżej ode mnie.
Ale to są tylko przeszkody. Mogę je pokonać.
Dziękuję, że napisałeś. Mam nadzieję, że wszystko zrozumiałam jak należy. Cieszę się, że Ty uporałeś się już z tymi przeszkodami, na które obecnie natrafiłam ja.
Jakby co pytaj. Lubię podobną tematykę.
Nie jesteś kubłem na cudze emocjonalne pomyje, nie ważne, czy rodzinne czy nie. Moim zdaniem dobrze zrobiłaś, ileż można żyć w takim zakłamaniu. Pamiętaj, że choćbyś się zarobiła na śmierć przy cudzych sprawach, to i tak nie otrzymasz wdzięczności. Ci, którzy mają Cię obgadać lub ocenić po swojemu i tak to zrobią. Ja już dawno wyleczyłam się z tzw. rodzinnych powinności. Jestem lojalna wobec moich dzieci i wobec osób, które na to w moich oczach zasługują, bo zapracowały sobie na mój szacunek. A przede wszystkim jestem lojalna wobec siebie samej.
Co do p*** Twojej ciotki... Na ile zdołałam Cię poznać - jesteś świetną matką. Biorąc pod uwagę wzorce, jakie masz wokół siebie jesteś niezwykle świadoma i waleczna, nie idziesz na łatwiznę. Dzięki Tobie Twoje córki nie pozwolą się w przyszłości wykorzystywać. Mnie na przykład w Twoim wieku nie było stać na taką odwagę... Podziwiam ❤️
Dziękuję za Twój komentarz. Niby czułam, że postąpiłam w zgodzie z sobą, jednak miałam mętlik w głowie.
"Nie jesteś kubłem na cudze emocjonalne pomyje" podsumowuje wszystko - nie jestem.
To, że ktoś mnie obgaduje nie rusza mnie wcale. Jedynym punktem, który może mnie poruszyć, mimo, że wiem, że nie powinien jest to jak wychowuje i traktuje dzieci, jakie z nimi mam relacje.
Teraz, po czasie, mam wrażenie, że ciotka jest na prawdę nieszczęśliwa, chciała sobie odbić - niewiadomo czemu na mnie, ale wiedziała dobrze gdzie jest mój słaby punkt, na czym najbardziej mi zależy.
Mam nadzieję, że moje dzieci uda mi się wychować tak by były twardsze niż ja. Ja dopiero zbieram się w sobie, a jestem już dorosła. Mam nadzieję, że uda mi się zaszczepić w nich siłę, niezależność i pewność siebie jak najwcześniej.
Mówisz o mojej odwadze? Odważna jestem tylko tutaj, choć muszę przyznać, że coraz częściej i w prawdziwym życiu ku niezadowoleniu bliskich nie robię tego co ich zadowoli, a to co czuje w sobie.
Długa droga przede mną, na szczęście mam przy sobie te dwie małe, które motywują mnie do tego bym nie tylko je uczyła żyć w zgodzie ze sobą, ale by i swoim zachowaniem i decyzjami jakie podejmuje dawać im przykład.
Cieszę się, że napisałaś. Czasem, gdy takie małe rzeczy mnie przerastają, a ludzie wokół krytykują, jestem skłonna by przyznać im rację, że staje się egoistką. Teraz już troszkę zeszłam na ziemię. To, że się zmieniam, wcale nie oznacza, że staje się gorsza, może po prostu staję się bardziej sobą, bo coraz mniej się tego boję :)
<3
Nie bez kozery jest porzekadło: "z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach"
Jedyna rada to ograniczać kontakty z ludźmi toksycznymi albo takimi, którzy pamiętają tylko o tobie w potrzebie - oczywiście swojej ;)
Dobrze, że nie mam z nimi nawet zdjęć... nie będą mi o nich przypominać gdy ja już w końcu nauczę się dbać przede wszystkim o siebie i swoje samopoczucie ;)