O kopaniu w gałę, czyli moja przygoda ze sportem
Piłka nożna to nie zwykły sport. To emocje. Często skrajne. Dosłownie w kilka minut piłkarze, kibice, działacze mogą przejść z piłkarskiego nieba do piłkarskiego piekła (albo na odwrót). Ja miałem szczęście przeżywać to wszystko w trakcie meczów na murawie boiska, jako piłkarz. I z tego jestem dumny!
To nie gejowskie przytulaski :D To tylko składanie gratulacji strzelcowi bramki i wspólna radość :D
Odkąd pamiętam lubiłem kopać piłkę. Czy to sam, czy z kolegami, czy też z kuzynami, a nawet siostrami. Mecze oglądać zacząłem jednak dopiero od Mistrzostw Świata w Korei i Japonii w 2002 roku. Od tamtego czasu piłka nożna stała się moją pasją. Kupowałem sobie różne magazyny piłkarskiej, z kumplami godzinami rozmawialiśmy o różnych piłkarzach, kłóciliśmy się który z nich jest najlepszy, a także lubiłem sobie pociupać w FIFę (rzadziej w PESa).
W szkole w-f był moim ulubionym przedmiotem i często byłem niezadowolony, gdy graliśmy w coś innego niż w nogę. Gdy tylko na zewnątrz robiło się cieplej, to zostawało się po lekcjach i do samego wieczora kopało na szkolnym boisku. A w wakacje jeździło się po wsi i szukało ekipy do rozegrania jakiegoś meczu. Gdy graliśmy, nie obchodził nas czas. Liczyła się rywalizacja, emocje i zwycięstwo. Do domów rozjeżdżaliśmy się wtedy, gdy zapadał zmrok i nie było już widać piłki.
Pod koniec podstawówki i na początku gimnazjum zaczęliśmy rozgrywać już spotkania o wyższej randze, bowiem z chłopakami z sąsiednich miejscowości. Mniej więcej w tym czasie w mojej miejscowości powstała drużyna trampkarzy, która zgłoszona została do ligowych rozgrywek. (Na marginesie dodam, że drużyna seniorów istniała wtedy już od kilku lat). Do kluby należało kilku z moich starszych kolegów, a z czasem dołączyło nawet dwóch chłopaków z mojej klasy. W końcu i ja stwierdziłem, że spróbuję tam swoich sił. I tak w drugiej klasie gimnazjum stałem się piłkarzem LKS Kłos Słupiec.
Nasz juniorski skład. To zdjęcie to już prawdziwa historia...
Nie miałem okazji zagrać już w lidze trampkarzy, gdyż władze klubu podjęły decyzje, że drużyna zostanie zgłoszona do rozgrywek juniorskich. Tak więc swoje pierwsze poważne mecze w barwach klubowych rozegrałem w lidze juniorskiej. Najczęściej występowałem na pozycji bocznego obrońcy, czasem stopera (środkowego obrońcy) lub defensywnego pomocnika.
Jak nam szło? Hmm... różnie. Były sezony bardziej udane i takie trochę mniej. Zaletą grania w najniższej lidze jest niewątpliwie niemożność spadku niżej. Ale dla każdego sportowca ważne są najwyższe cele. Zatem każdy z nas marzył o awansie!
Ten jednak nie chciał przyjść… Nawet roszady trenerskie nie pomagały, chociaż kilka razy było naprawdę blisko. Zdarzało się, że na koniec sezonu zajmowaliśmy drugie lub trzecie miejsce w tabeli, gdy awans otrzymywała tylko najlepsza drużyna. Dwa razy upragnione wejście do wyższej ligi przegraliśmy w ostatnich minutach ostatniego spotkania… Bolało…
Piłkarze z naszej drużyny juniorskiej robili się coraz starsi. Co niektórzy zaczynali być już dosyć wcześnie brani do składu seniorów. W końcu nadszedł moment, gdy praktycznie wszyscy kumple z juniorki, wraz ze mną, przeszli do podstawowej, dorosłej drużyny.
Swoich sił próbowaliśmy także kilkukrotnie w Pucharze Polski. Zwykle nasza przygoda z tymi rozgrywkami kończyła się w okolicach drugiej rundy...
Tutaj również rozgrywaliśmy mecze w najniższej lidze. Większość mojej piłkarskiej „kariery” spędziłem grając w klasie B, czyli tzw. „ósmej lidze mistrzów” :D Dalej jednak z uporem dążyliśmy do awansu. Oczekiwania kibiców również rosły. W zaledwie parę sezonów udało nam się stworzyć bardzo solidny zespół, z którym zawsze kończyliśmy rozgrywki w czubie tabeli. Już nie zdarzały się gorsze sezony, gdy niektórzy prześmiewczo mówili: „Odwróć tabelę – Słupiec na czele”. Rywale zaczęli się z nami naprawdę liczyć i co roku byliśmy jednym z głównych faworytów do wywalczenia sobie A-Klasy.
Sezon 2014/15 był naprawdę udany. Radziliśmy sobie w kolejnych meczach znakomicie. Apetyty na mistrzostwo były olbrzymie. Niestety i tym razem zniweczyliśmy szanse na awans w ostatnim spotkaniu. Rozczarowanie było ogromne. Kibice byli zawiedzeni, a część z nich odwróciła się do nas plecami. Również w zarządzie klubu było nerwowo. My, piłkarze, byliśmy po prostu strasznie wkurzeni. Tą sportową złość udało się jednak dobrze ukierunkować.
Kolejny sezon zaczęliśmy z ściśle sprecyzowanym celem: wygrywamy ligę. Wszystkim nam zależało na tym jak nigdy. Nie zważaliśmy na obrażonych i nieusatysfakcjonowanych poprzednim sezonem kibiców. Robiliśmy to co do nas należy. Dawaliśmy z siebie na boisku wszystko i wygrywaliśmy kolejne mecze. Gdy utrzymywaliśmy się na szczycie tabeli, kibice znów zaczęli bardziej się interesować ligą i coraz liczniej przybywali na nasze spotkania. Tak już to chyba bywa, że tylko nieliczni pozostają ze swoją ulubioną drużyną na dobre i złe…
Tym razem nie dopuściliśmy, by los awansu rozegrał się w ostatnim meczu sezonu. Mistrzostwo Klasy „B” zapewniliśmy sobie już w przedostatnim spotkaniu. Dopięliśmy swego. Wygraliśmy ligę!!!
Prawdziwie mistrzowski team :)
Nie osiedliśmy jednak na laurach. I to mimo wygranej w najbardziej prestiżowych i elitarnych rozgrywkach, jakimi niewątpliwie jest sezon w B-Klasie ;-) Do kolejnego sezonu przystąpiliśmy równie mocno zmotywowani. Nie wystraszyliśmy się teoretycznie mocniejszych rywali, a jako beniaminek pokazaliśmy w wielu meczach pazur, sprawiając niespodziankę. Pierwszy rok w Klasie A był naprawdę udany, a zmagania zakończyliśmy tuż za podium.
Niestety, potem zaczęły się problemy kadrowe. Nastąpiły spore zmiany personalne w Klubie. Nasze zastępy zasilili chłopcy z kadry juniorskiej. Jednak znów potrzeba czasu, by zbudować porządny team z nowymi zawodnikami.
I chociaż ciągle jestem zarejestrowanym zawodnikiem, to gram już okazjonalnie. Coraz rzadziej zjeżdżam w rodzinne strony, a coraz bardziej przywiązuje się do Krakowa. Żałuję, że nie mogę tego wszystkiego połączyć, tylko musiałem z czegoś zrezygnować… Skłamałbym, jeślibym powiedział, że nie brakuje mi tych niedzielnych meczy…
Do końca życia chyba będę pamiętał atmosferę w szatni. I to zarówno w tych gorszych momentach, gdy po przerwie przegrywa się dwoma bramkami bardzo ważny mecz, i w tych lepszych, gdy po bardzo dobrym meczu i pewnej wygranej mieliśmy swoje mini święto. Również w pamięć mi zapadły wyjazdy na mecze wyjazdowe, a dokładniej luźne, męskie gadki i żarty w busie. Gdyby ktoś z zewnątrz słyszał o czym wtedy zazwyczaj rozmawialiśmy, to mógłby uznać, że ma do czynienia z jakimiś psycholami :D
Wygranie "Ósmej Ligi Mistrzów" trzeba odpowiednio celebrować :D
Przez parę pierwszych sezonów grałem z numerem 13 na plecach, lecz postanowiłem go zmienić za namowami kolegów, którzy twierdzili, że przyczyną porażek jest właśnie ta pechowa liczba na mojej koszulce :D Przerzuciłem się wtedy na numer 4. I tu muszę zaznaczyć, że to nie był byle jaki numer. W środowisku piłkarskim istnieje swoisty kult pewnych numerów koszulek. Wiąże się to z tym, że wcześniej z daną liczbą na plechach występowała jakaś legenda piłkarska i jego następcy może nie być łatwo sprostać oczekiwaniom kibiców czy drużyny. Po prostu trzeba być godnym by móc grać z takim numerem na plecach. W Kłosie Słupiec numer cztery przez wiele lat był przypisany proboszczowi słupieckiej parafii, który jest zarazem założycielem tego klubu. Wspomnę jeszcze, że ten ksiądz dopiero kilka lat temu zrezygnował z regularnej gry w piłkę – w wieku około 55 lat :D Kondycji można mu pozazdrościć.
I tak oto w dużym skrócie wyglądała moja wielka przygoda z piłką nożną. Moja amatorska kariera przebogata w sukcesy nie była, ale w tym przypadku największymi trofeami są wspomnienia z najwspanialszych (ale też i najgorszych) chwil.
Tekst zgłaszam do konkursu organizowanego przez @beleg.
Zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony klubu KŁOS SŁUPIEC na Facebooku oraz oficjalnej witryny internetowej (która już od dawna nie była aktualizowana). Autorzy zdjęć: K. Skiba, P. Łachut, M. Zając.
Zapraszam na mojego bloga: http://zkusiorabani.pl/
oraz do polubienia strony na FB: https://www.facebook.com/zkusiorabani/
Jeśli tylko Ci się spodobało zostaw upvote i komentarz :) Będę niezmiernie wdzięczny :) Możesz także obserwować mój profil, by nie przegapić kolejnych postów!
Czytając Twój artykuł trochę się wzruszyłem. Tym bardziej, że ja też od dzieciaka uwielbiałem grać w piłkę. Byłem niemal codziennie na boisku.
Cudowne jest w tym to, że wcale nie trzeba grać na największych stadionach świata by poczuć te wszelkie piękne emocje towarzyszące podczas gry. Wspólne wygrywanie i wspólne przegrywanie. Radość, euforia oraz złość i frustracja. Nikt z boku, kto nie jest w to zaangażowany tego nie zrozumie. ILE W TYM PIĘKNA! :D
Ja mam 21 lat i teoretycznie mógłbym jeszcze grać w piłkę, ale znajomi nasza drużyna się rozjechała, a ludzie w moim wieku, których spotykam bardziej wolą się napić niż powalczyć na boisku, niestety :/
Super wpis, miło się go czytało. Powodzenia!
Dzięki za komentarz, bardzo mi miło :)
Jest dokładnie tak jak napisałeś - nikt z zewnątrz, nawet najlepszy kibic nie zrozumie tych emocji. I jeszcze ta adrenalina, która wydziela się podczas różnych spięć z rywalami... Coś pięknego :) Ja będę szukał w Krakowie jakiejś ekipy do gry, bo jestem tylko parę lat starszy do Ciebie (dobijam do ćwierćwiecza). A często człowieka nachodzi ochota, żeby sobie chociaż pokopać na bramkę...
A to niespodzianka! To "z Kusiora bani" okazało się dwuznaczne. Felietony, rcenzje, ale i podania, a może i gole. :)
Goli wiele nie było, ale za to sporo wślizgów, odbiorów i wybić :)
Wszelkie wygrane cieszą i to bardzo ale mimo porażek to jednak jest co wspominać. Kawałek życia z piłką i z przyjaciółmi. Pozdrawiam.
Dokładnie, wspomnienia już zawsze zostaną :)