Komputer, Internet, a gdzieś tam ja…
Bardzo późno miałem w domu komputer. Czy to źle? Z perspektywy czasu widzę, że wyszło mi to na dobre. Mimo tego, że zazdrościłem innym kolegom pecetów i byłem zły, że nie mogę grać w różne gry, to i tak byłem szczęśliwy bez niego.
Bez komputera miałem zdecydowanie więcej czasu. W podstawówce czytałem po dziesięć książek w miesiącu, więc można powiedzieć, że to była moja czytelnicza życiowa forma. Spędzałem również sporo czasu na podwórku kopiąc w gałę czy bawiąc się w coś innego. Owszem, nie zabrakło też spędzania czasu przed telewizorem. Jednak nie gapiłem się bezmyślnie w ekran całe dnie. Od czasu do czasu obejrzałem jakiś film czy serial, czasami teleturniej. Wykorzystywałem też możliwość i grałem sobie na PSX w różne gry. Jednak nie miałem zbyt wielkiej kolekcji tytułów, więc zdarzało się, że po prostu nie miałem zbytniej ochoty tłuc ciągle w to samo.
Chodziłem jednak do kumpli, zwłaszcza w jesienne i zimowe dni, by pograć z nimi na ich komputerach. To były te piękne czasy, gdy spotykaliśmy się w kilka osób i graliśmy na siebie w Wormsy lub urządzaliśmy turnieje w FIFA World Cup 2002. Frajdę miałem przy tym sporą, ale jednak żałowałem, że po powrocie do domu nie będę już mógł w to pograć...
Czy Wy też czuliście dziką radość, gdy rzucaliście robaczkiem "Święty granat ręczny"?
W końcu jednak nadszedł czas, gdy dostałem pierwszy komputer. Nie pamiętam kiedy to dokładnie było, ale chyba gdzieś pod koniec podstawówki. Żeby jednak nie było zbyt kolorowo, komputer był używany i w tym czasie sprzętowo dosyć słaby. No cóż, rodzice wtedy za bardzo nie mogli sobie pozwolić na nowy PC... Mimo wszystko cieszyłem się z niego jak głupi. Wreszcie mogłem sam w coś pograć na moim własnym komputerze, słuchać na nim muzyki, oglądać filmy czy także pisać w arkuszach tekstowych. No byłem wtedy po prostu jak w niebie :D
Nie mogłem jednak grać w najnowsze tytuły, jak większość moich znajomych. Ze względu na ograniczenia sprzętowe musiałem szukać czegoś mniej zasobożernego i starszego. Na szczęście dla chcącego nie było to takie trudne. Znajomi i kuzyni chętnie pożyczali mi swoje starsze gry, a w różnych czasopismach growych również dodawane były tytuły, które mój komputer mógł uciągnąć. I tak pykałem sobie w Liga Polska Manager 2005, Tzar: Ciężar Korony, The Settlers IV czy Heroes of Might and Magic II. Jednak najwięcej przyjemności i satysfakcji dały mi takie genialne gry, jak Robin Hood: Legenda Sherwood i Desperados: Wanted Dead or Alive. Te dwa ostatnie tytuły uczyły taktycznego myślenia i kombinowania. Moim zdaniem to doskonałe przykłady gier rozwijających inteligencję.
Mało rzeczy dawało mi w pewnym okresie życia taką wielką satysfakcję, jak przejście trudnej misji w "Desperados"...
W czasie, gdy ja dopiero miałem swój pierwszy komputer, inni mogli cieszyć się od dawna magicznym Internetem. Możliwości jakie on dawał przechodziły moje wyobrażenia...
Nie myślałem też, że przeglądanie różnych serwisów czy oglądanie głupich filmików na Youtube może dawać taką rozrywkę. Ale dawało... U kolegów spędziłem masę czasu na takie odmóżdżające, ale dające dużo radości zajęcia.
I znów czułem się niepocieszony, że inni mają dostęp do Internetu, a ja nie. W tym przypadku sprawa była jeszcze bardziej skomplikowana przez niekorzystną lokalizację mojego rodzinnego domu. Położenie na wsi w pobliżu lasu powodowało, że technicznie trudno było zrealizować dostarczenie dostępu do globalnej sieci komputerowej. Musiałem więc uzbroić się w cierpliwość.
W końcu jednak i ten moment nadszedł. Kończyłem już chyba wtedy gimnazjum, gdy moje marzenie miało się ziścić. Kiedy w domu miał być założony Internet, byłem bardzo rozemocjonowany. Z podekscytowania nie mogłem spać. Świat miał stanąć przede mną otworem. Miałem mieć dostęp do w zasadzie nieskończonej liczby stron, do nieograniczonej wiedzy i rozrywki. Spodziewałem się, że zacznę chłonąć różne wartościowe informacje w takim tempie, jak nigdy dotąd. Że z miejsca znikną wszystkie bariery ograniczające mój rozwój, a ja w bardzo szybkim tempie stanę się człowiekiem idealnym, rozwijającym swoje umiejętności i spełniającym się dzięki Internetowi.
Skończyło się jednak tak, że po podłączeniu modemu większość czasu spędzałem na kilku serwisach, które w dodatku nie posiadały zbyt wielu walorów edukacyjnych (np. demotywatory.pl, Youtube czy Facebook). I pożerały czas, który wcześniej przeznaczałem na książki i naukę. Na szczęście po jakimś czasie zaspokoiłem swoją potrzebę rozrywki i zacząłem wykorzystywać tą niezwykłą technologię do bardziej pożytecznych celów. Szukałem różnych ciekawostek, zacząłem śledzić edukacyjne kanały na Youtube, rozwijałem swoje filmowe hobby, dowiadywałem się o wielu nowych rzeczach itd. A po wielu latach trafiłem dzięki Internetowi na Steemit, gdzie teraz się mogę realizować.
Te całe moje rozważania skłoniły mnie do pewnych refleksji:
Czy komputer i Internet sprawiły, że zatraciłem siebie samego? A może przeciwnie i sprawiły, że mogłem się rozwijać w zgodzie ze sobą?
Ciężko jednoznacznie to określić. Bez wątpienia te technologiczne wynalazki wpłynęły niezwykle mocno na moje życie. Owszem, ile godzin zmarnowałem przeglądając bezmyślnie głupie strony, czy gapiąc się w fejsbukową tablicę, to tylko Bóg wie (albo Google, które śledzi każdy nasz ruch :D ). Jednak z drugiej strony Internet pomógł mi odkryć świat jakiego nie znałem. Był dla mnie skarbnicą wiedzy, motywatorem, łącznikiem z innymi ludźmi. Odkąd miałem komputer i łączność z globalną siecią sieci, pojęcie nudy mogłem wyrzucić z mojego słownika.
Bez komputera i Internetu nie miałbym możliwości być tym kim teraz jestem i rozwijać się w tym kierunku, w jakim chcę. Wiem, że to zabrzmi banalnie, ale dzięki niemu mam możliwości o jakich nawet mi się za dzieciaka nie śniło. Z drugiej jednak strony to cieszę się, że te cuda technologiczne zawitały do mojego życia na tyle późno, by nie wpłynęły negatywnie na moje dzieciństwo i kształtowanie mojego umysłu. Nie byłem rozpuszczonym bachorem, który całe dnie spędzał przed komputerem, telewizorem, tabletem czy smartphonem. Ganiałem wiele po podwórku, grałem w gałę ze znajomymi, a moją wyobraźnię rozwijałem poprzez czytanie wielu książek. I co tu dużo mówić, jestem szczęśliwy, że właśnie tak przeżyłem te pierwsze lata mojego żywota.
To właśnie tamte dziecięce lata ukształtowały mnie już na całe życie.
Post zgłaszam do 27 edycji „Tematów Tygodnia” jako luźne nawiązanie do tematu nr 1: 1990 w informatyce.
Źródła grafik: https://pixabay.com
Screeny z gier zostały użyte na podstawie prawa cytatu:
http://www.prawoautorskie.pl/art-29-prawo-cytatu
Zapraszam na mojego bloga: http://zkusiorabani.pl/
oraz do polubienia strony na FB: https://www.facebook.com/zkusiorabani/
Jeśli tylko Ci się spodobało zostaw upvote i komentarz :) Będę niezmiernie wdzięczny :) Możesz także obserwować mój profil, by nie przegapić kolejnych postów!
Bardzo dobry materiał, sam chciałem napisać artykuł na ten temat, ale nie miałem weny, tym bardziej, że w 1990 roku nie miałem (jeszcze) kompa, a o informatyce z tamtego okresu wiem niewiele :)
Ja też miałem podobnie, także miałem swój pierwszy komputer dosyć późno, ponieważ nie byliśmy specjalnie bogaci. Ja na przykład zaczynałem od Commodore 64, który rodzice kupili mi nackomunię. To był 1992 rok, a wtedy Commodorek był przestarzałym sprzętem. Wtedy już powoli Amigi zaczęły być wypierane przez nadchodzące PC .
Podobnie było z PC, o który błagałem rodziców pod koniec lat 90, niby jako pomoc na informatykę w szkole średniej, która w pierwszej klasie była trudniejsza niż w podstawówce (w drugiej klasie graliśmy w Wolfensteina 3D i Mario :D). Tak naprawdę komputer służył do ... grania (nieskończone sesje z Heroes 3 :D).
Przełom nastąpił w 2003 roku, gdy założyłem sobie internet, stałe łącze. Od tamtej pory zajmuję mniej więcej tym samym, czym na Steemit. Pisałem różne artykuliki na temat filmów, gier, muzyki, książek, historii, ogólnie o moich zainteresowaniach. Chciałem podzielić się swoją wiedzą z ludźmi i zachęcić do swoich zainteresowań. Wtedy też spotkałem się z "ciemniejszą" stroną internetu, a raczej chamstwem ludzi. Jak to często @carrioner mówi, z bandą jełopów.
Wracając do Twoich dwóch pytań zadanych w środkowej części artykułu. "Czy komputer i Internet sprawiły, że zatraciłem siebie samego? A może przeciwnie i sprawiły, że mogłem się rozwijać w zgodzie ze sobą?"
Znowu się odniosę do swojej osoby (dziwne, że do innych ludzi 😄). Myślę, że jedno i drugie, tak po trochu .Ile człowiek właśnie stracił życia na granie, później na przeglądanie głupot w necie. Dla równowagi poszerzałem swoją wiedzę, nie wychodząc z domu, a także dzieleniem się swoją wiedzą z innymi.
Gdy Ty miałeś Commodore 64, to mnie na świecie jeszcze nie było :D Więc moja przygoda dotyczy już nowszej historii komputeryzacji. Widzę, że sporo osób tutaj znało ten ból, gdy rodzice nie mogli od tak wyłożyć kasy na peceta...
Komputer i Internet zarówno coś dały jak i zabrały. Z tym, że jeszcze niektórzy te zdobycze techniki wykorzystali (i dalej wykorzystują) lepiej, a inni gorzej...
Ból z kupnem komputera dziecku, niby w celach edukacyjnych 😉, to chyba już problem uniwersalny. Pewnie nasze wnuki też będą miały z tym problem :)
Te 3-4k PLN na zakup kompa można uzbierać. Za te same pieniądze można było kupić kompa w 1998 roku, tylko wtedy przelicznik złotówki był inny, (inflacja, poziom zarobków) i komputery wydawały się wtedy drogie :)
Ból z kupnem komputera dziecku, niby w celach edukacyjnych 😉, to chyba już problem uniwersalny. Pewnie nasze wnuki też będą miały z tym problem :)
Te 3-4k PLN na zakup kompa można uzbierać. Za te same pieniądze można było kupić kompa w 1998 roku, tylko wtedy przelicznik złotówki był inny, (inflacja, poziom zarobków) i komputery wydawały się wtedy drogie :)
Jaki elaborat, gość myśli, że ktoś to przeczyta. Jeszcze upvote'a sobie dał :)
Hehehe początki miałem identyczne 😉
Ale jak kolega ja też zaczynałem od Commodore i pegazusa 😉
Btw ale musiałeś mieć mimo wszystko silnego kompa że pociągnąl settlers IV 😉 mój ledwo dawał radę z s2 😉
Teraz to się zastanawiam czy Settlersów IV nie miałem na nowszym już kompie :D Pegazusa też miałem, potem było PSX, a potem dopiero komp.
Dokładnie:) A pamietasz Civilzation II na PSX-a??:) Ehhh cale tygodnie zagrywałem się w ta grę:)
Nie grałem w to... Miałem za to różne części "Crash'a Bandicoot'a", "Syphone Filter", "FIFĘ 2001", "Tekken 3", "Hogs of War" i kilka innych. Do wielu z nic mam ochotę i teraz wrócić :D
Ja żałuję, że nie ma ich na srajfona.
Ja startowałem od Commodore 64 :D
Potem miałem PC 200 MMX z dyskiem 2 giga, miałem na nim tylko windę Diablo 2 LOD i trochę gangsta rapu, winampa i winrar'a :D
Winamp to był podstawa :D Kilka piosenek na dysku i się słuchało w koło tego samego :D
Ja miałem w 2008 roku dopiero i do tego to był laptop z 1 gb ram. Wcześniej miałem nesa i ps1, ale kompa się doczekałem 10 lat temu.
To widzę "staż" komputerowy masz jeszcze krótszy niż ja.
Hej:)
swoją przygodę zacząłem od Atari 800 xe z magnetofonem. Później był c64 aż w 1996 Amiga CDTV z drukarką. To były czasy. Cannon Fodder, Worms, Alien Breed. Czasem pogrywam na emulatorze ale to nie to samo.
Świetny artykuł. Pozdrawiam
Dzięki! Ja sobie z pół roku temu w "Hogs of War" grałem na emulatorze i radochę miałem podobną, o dziwo :)
U mnie pierwszy był Atari 65 XE :) Modlitwy nad magnetofonem są nie do podrobienia :) Grało się w różne gry, ale bardzo pamiętam Joust - ptaka zbierającego jajka i strącającego wykluwające się z nich inne ptaki :)
Niestety nie znam... Za późno się urodziłem :D
Ja swojego pierwszego PC-ta zdobyłem, gdy skończyłem 18 lat. Był używany i miał parametry, które obecnie mogą wzbudzić uśmiech na twarzy (Pentium 1, 133 MHz). Pomimo późnego startu to informatykę miałem całkiem dobrze obcykaną, gdyż na sucho przed 18-stką przyswajałem wiedzę z książek i gazet o tematyce IT. Całość wyglądała bardzo podobnie do Ciebie, także umawianie się ze znajomymi na wspólne granie, może tylko gry były nieco starsze ;) Dzieciństwo miałem super, spędzałem je grając w piłkę, kopiąc się w rzekach i stawach, latając po łąkach i lasach, a także jeżdżąc na rowerze. To były piękne czasy.
Co do pytań: "Czy komputer i Internet sprawiły, że zatraciłem siebie samego? A może przeciwnie i sprawiły, że mogłem się rozwijać w zgodzie ze sobą?" to wydaje mi się, że wszystko tak naprawdę zależy od naszych celów, jeżeli są jasne i wiemy czego chcemy to bez względu, czy narzędzia są, czy ich nie ma, to cel uświęca środki. Narzędzia się znajdą, a cel zostanie osiągnięty. Ważne by wiedzieć co chce się robić, a później to robić.
Tylko jest teraz problem z najmłodszym pokoleniem. Trudno, żeby kilkuletnie dziecko miało już jakieś wyznaczone cele. Raczej traktują komputer czy telefon jako źródło rozrywki, które pochłania większość czasu. Wyobrażam sobie, że rodzic ma obecnie trudne zadanie, by potrafić pokazać dziecku coś innego niż gry.
Oczywiście, komputer to narzędzie i może być użyty zarówno do czegoś dobrego jak i złego. Może nam istotnie pomóc przy realizacji naszych celów.
Ostatnie zdanie w Twoim komentarzu od razy przybliżyło mi w głowie obraz Laski z "Chłopaki nie płaczą" :D Ale im bardziej jestem starszy, tym bardziej zgadzam się z taką filozofią.
Świetny tekst!
Dzięki :)
świetny artykuł! mogę się z Tobą utożsamić, bo u było podobnie - w tym sensie,że bardzo późno do mnie dotarły te wszystkie technologiczne nowości, ze wzęglduna rodzicielskie ograniczenia i możliwości finansowe.
Do dziś pamiętam, jak byłam podekscytowana, zakładając pierwszego maila, i byłam pewna, że posiadając maila stanę się taką ważną osobistością, wszyscy będą do mnie pisąć, świat stanie przede mną otworem....ttaaaa😅😅😅
też się cieszę, że wcześniej to do mnie nie dotarło, bo mimo że w sieci jest wiele cennych rzeczy, to zanim nauczymy się z niej mądrze korzystać, mija czas. A dzieci tym bardziej powinny korzystać z dzieciństwa, bo dorosłość i tak je dopadnie i będzie trwać resztę życia... ;)
ale dobrą rzeczą jest internet - i nie tylko tobie się to nie śniło, ale pomyśl o poprzednich pokoleniach - jak my jesteśmy do przodu dzięki postępowi techniczne, mamy 100% większy dostęp do wiedzy i możliwości do spełniania swoich marzeń, często za darmo...
pozdrawiam :)
Dzięki za komentarz :)
Dzięki temu, że do nas później ta technologia dotarła, to chyba bardziej to docenialiśmy. A także wiedzieliśmy jak wygląda "prawdziwe" dzieciństwo w "realnym" świecie.