Być dzieckiem 100 lat temu. Opowieści pradziadka#1

in #tematygodnia7 years ago

JN03.jpg

Tekst napisany w związku z tematem 3 tematów tygodnia – „Bo każdy dorosły był kiedyś dzieckiem”.

Wielu z nas się zastanawia, jak przed wiekiem wyglądało życie. Ten ognisty czas pierwszej wojny światowej, później odzyskanie przez Polskę niepodległości i w końcu znów wojna. Jak w tym burzliwym okresie żyło się najmłodszym? A jak żyły, bawiły się i uczyły dzieci w dwudziestoleciu międzywojennym na ziemi śląskiej – w małej mieścinie, jaką jest Bieruń?

Postaram wam się przybliżyć te zagadnienia, trochę emocjonalnie i za pośrednictwem opowieści zasłyszanych u dziadka. A tak właściwie, to mojego pradziadka. Mam to szczęście, że mieszkam w jednym domu z osobą, która może nadal opowiadać, jak to było w latach dwudziestych zeszłego stulecia.
Dziadek Janek przyszedł na świat 10 listopada 1916 roku w Bieruniu, w którym mieszka po dziś dzień, mimo że życie zapędziło go w różne zakątki świata. Czas II wojny światowej sprawił, że widział wiele. Powoli zbliżają się jego 102 urodziny, a dziadek nadal czuje się dobrze, jest samodzielny, mimo takiego bagażu lat. Staruszek jest rozmowny i bardzo towarzyski. Przy każdej nadarzającej się okazji zasypuje słuchaczy masą historii ze swojego życia, a ma o czym opowiadać…
JN01.jpg

Z lewej 1997 rok, dziadek razem ze mną. Prawej grający na akordeonie, na swoich 101 urodzinach(2017). Archiwum prywatne.

Rodzina

Jan był najstarszy spośród jedenastki dzieci Agnieszki (ur. 1895) i Jana (ur. 1893). Pomiędzy moim pradziadkiem a resztą rodzeństwa była spora różnica wieku. Jego ojciec walczył we Francji pod Lorette i przez pierwsze lata swojego życia dziadek Janek był wychowywany tylko przez matkę. Miał niecałe 2 lata, gdy Jan senior wrócił z wojny, okaleczony – stracił oko. Dziadek mówi, że przeżył pojawienie się ojca w zakrwawionych bandażach, wywołało to w nim wystarczający wstrząs, by zapamiętać to zdarzenie, chociaż był wtedy maleńkim dzieckiem.
Po powrocie ojca do domu na świat przyszły kolejne dzieci:
Maria, Roman, Józek, Franciszek, Konrad. Chłopcy zmarli w wieku dziecięcym w ciągu paru tygodni epidemii, na błonicę, najstarszy brat Roman miał wtedy 5 lat, a Konrad 6 miesięcy. Matką Agnieszką wstrząsnęła śmierć dzieci. Była w tak złym stanie, że gdy pochowano najmłodszego, nie mogła uwierzyć w jego śmierć i wyciągnęła go z grobu. Chciała z nim wrócić do domu, ale została powstrzymana przez grabarzy, którzy siłą zabrali jej zwłoki i zakopali grób. Jest to jedna z bardziej dramatycznych historii z dzieciństwa dziadka. Do dziś, gdy to wspomina, głos mu się łamie. Choć teraz wydaje się to straszne to niestety w tamtych latach, gdy dostęp do leków, szczególnie na wsiach i małych miastach był ograniczony, śmierć dzieci była częsta. Jak wynika z tej historii, dawniej rodzice przeżywali stratę dziecka równie mocno, jak dzisiaj.
Pozostałe dzieci, które przyszły na świat po epidemii to trzej bracia: Wilhelm, Karol, Bernard, oraz dwie siostry: Wiktoria i Waleska.

Nowy Dokument 2018-05-20_6.jpg

Grafika Nasz Ślązek - "Dawne prawdy", stworzona przez R. Nygę w oparciu o przekaz ustny i literaturę - 1995r

Jak się żyło – życie codzienne.

Nowy Dokument 2018-05-20_5.jpg

Widok na bieruński rynek, pocztówka z początku XX wieku.

Warunki mieszkalne

Dzieci i rodzice spali w jednej izbie, która była ogrzewana piecem na węgiel. Jednak surowiec ten był drogi (7 zł na tonę, wymaga to jednak weryfikacji) i najczęściej palono drewnem, szyszkami. Zanim na świat przyszło pozostałe rodzeństwo, Janek Junior spał z matką, później po powrocie ojca, spał w nogach łóżka. Gdy urodziły się inne dzieci – tym najstarszym rozkładano sienniki na podłodze, a najmłodsze spało w kolebce.

Relacje z rodzicami, rodzeństwem

Dzieci do rodziców zwracały się po prostu: Mamo, Tato, zupełnie tak jak i dzisiaj. Rodzice zwracali się do dzieci po imieniu. Dziadek Janek był bardziej zżyty z matką, ale gdy wezwano jego ojca, by dołączył do postania śląskiego, ten bardzo to przeżywał. Bał się, że tata już nie wróci. Wśród rodzeństwa nie było rywalizacji, a przynajmniej dziadek jako najstarszy nigdy go nie odczuwał. Opiekował się młodszymi braćmi, pomagał ich pilnować.

Nowy Dokument 2017-05-02_10.jpg

Przed wojną grywał na weselach razem ze swoją kapelą. Na zdjęciu z akordeonem. Za zdjęciu ma około 18 lat. Archiwum prywatne.

Obowiązki domowe i kary

Już od najmłodszych lat dzieci miały swoje obowiązki. Dziadek wychodził z krowami na pastwisko, karmił gęsi, na wiosnę chodził z braćmi i siostrami nad pobliskie stawy i pilnował, aby wszyscy dobrze się umyli, szorował ich mchem. Pomagał mamie w wyżymaniu prania i innych codziennych zajęciach.
Jednak Janek Jr nie był aniołkiem i jak sam mówi, przez niego rodzice nie raz mieli urwanie głowy. Jako najstarszy często popisywał się przed rodzeństwem. Doprowadziło to m.in. do tego, że pewnego dnia podpalił siennik, chcąc udowodnić, że ogień nie jest taki straszny. On, siostra Maria i maleńki brat Romanek zostali uwiezieni w pokoju z rozprzestrzeniającym się ogniem. Na szczęście krzyki dzieci usłyszała sąsiadka i przybiegła na pomoc. Dzieci uciekły oknem, a ogień udało się zgasić, zanim wyrządził poważne szkody. Sąsiadka powiedziała do dziadka: „Ojciec cię za to zabije!” i przerażony chłopak, wyobraził sobie, w jaki sposób ojciec zabijał świnie podczas uboju i jak pomagał mu wtedy zbierać i mieszać krew. Myśląc, że i jego spotka podobny los — uciekł do lasu. Spędził tam co najmniej dobę. W końcu został odnaleziony przez Jana Seniora. Ojciec, chwyciwszy syna, zaprowadził go do domu i zaczął myć mu „ryżawą” szczotką twarz i głowę w korycie, z którego piły krowy. Krzyczał, że takiego brudasa do domu nie wpuści. Na ogół ze wspomnień dziadka wynika, że dostał w skórę nie raz, ale zawsze słusznie.

Nowy Dokument 2018-05-20_7.jpg

Grafika Nasz Ślązek - "Rodzina - Domowina", stworzona przez R. Nygę w oparciu o przekaz ustny i literaturę - 1995r

Posiłki

Jadano razem. Ojciec i matka siadali do stołu, a dzieciom szykowano dużą, wspólną miskę na podłodze. Często jadano żur z ziemniakami. Pito kozie i krowie mleko oraz spożywano przetwory z tego mleka. W sieni stały żarna, w których robiono mąkę, a następnie wypiekano placki. Czasami robiono chleb w piekarnioku. Często pieczono w nim od 4 do 5 chlebów. I tu znowu historia: dziadek, będąc ciekawskim łobuzem, chciał sprawdzić — jak piecze się taki chleb? Gdy piec stał pusty, ten postanowił wejść do środka. Niestety utknął i musiano go wyciągać z nogi! Dziadek zawsze mówi, że było biednie, ale za to, jak wesoło!

To była Polska!

Rodzice, mimo iż oboje perfekcyjnie mówili w języku niemieckim (ukończyli pruską szkołę) to w domu do dzieci zwracali się wyłącznie po polsku. Tylko w momencie, gdy nie chcieli, aby dzieci rozumiały, o czym się mówi, lub gdy się kłócili, używali języka niemieckiego. Dziadek trochę żałuje, że jednak nie nauczono ich mówić w drugim języku, bo w momencie, gdy po wybuchu II wojny światowej został siłą wcielony do Wermachtu, miałby łatwiej. Oprócz stawiania języka polskiego na pierwszym miejscu dbano także o tradycję. Co niedzielę cała rodzina chodziła do kościoła na mszę, uczęszczano też na różaniec. Obchodzono święta.
Dziadek pamięta moment swojej Pierwszej Komunii Świętej. Nie wyglądało to tak jak obecnie. Nie dostał żadnego prezentu, a cała uroczystość skupiona była na religijnym aspekcie. Do Komunii mama uszyła mu strój, który składał się z krótkich ciemnych spodenek i białej bluzki. Miał też odpowiednie buty, które udało mu się zdobyć u zakonnic. Procesja dzieci wyruszała spod szkoły do kościoła, a w drodze towarzyszyła im orkiestra. Niestety zdjęcia komunijne gdzieś zaginęły...

Nowy Dokument 2018-05-20_3.jpg

Bieruńska pocztówka- widok na wieże kościoła św. Bartłomieja, 1912rok.

Zabawy, marzenia dziecięce

Dzieci bardzo dużo śpiewały, biegały. Popularna była „ciuciu-babka”, „goniony”. Niestety w okolicy dziadka nikt nie miał piłki i nie bawili się w gry z jej użyciem. Dzieciaki często wspinały się po drzewach i bawiły w „chowanego”. W wakacje z Katowic przyjeżdżały do Bierunia kuzynki dziadka. Często, zamiast jechać na kolonie, wybierały odpoczynek u cioci Agnieszki. Bardzo podobała się im swoboda, jaką cieszyły się dzieci w mniejszym mieście. Chętnie chodziły nad stawy („To były takie krzykopy na Chełmeczkach” – jak mawia dziadek) i bawiły się razem z kuzynostwem. Kuzynki Łucja i Wiktoria w przeciwieństwie do dziadka i jego rodzeństwa mówiły płynnie w języku niemieckim, bo ich rodzice mówi do nich w równym stopniu po polsku, jak i niemiecku.
Marzenia dziecięce były różne, czasami mniejsze — piłka do gry, a czasami większe — rower. Mój dziadek jednak od małego fascynował się muzyką. Bardzo chciał mieć harmonijkę ustną. Taki instrument miała grupa pijaczków, przesiadująca na okolicznych łąkach i dziadek, widząc ich śpiących, ukradł harmonikę, z którą uciekł do domu. W domu został nastraszony przez mamę, że jeśli nie odda instrumentu, to czeka go piekło. Kradzież to straszny występek i czeka go kara. Tak się przeraził, że po oddaniu skradzionego przedmiotu pochorował się i bardzo płakał za instrumentem. W końcu matka ulitowała się – pojechała do miasta kupić mu wymarzony prezent.

W co ubierano dzieci?

Zarówno chłopcy, jak i dziewczynki miały ubrania szyte przez matkę. Dziadek wspomina, że raz mama uszyła mu spodnie ze starego parasola, które to zaraz mu się potargały. Często chodził bez butów. Obuwie było niedopasowane i nie wygodne, dlatego dzieci wolały biegać boso, gdy nie było na to za zimno. Nawet do kościoła chodziły bez butów, bo jak mawia dziadek „w ławkach nie było widać, kto ma buty, a kto nie”.

bierun.jpg

Ilustracje autorstwa Jana Nygi na podstawie pocztówek z archiwum J. Barcika: z lewej kamienica przy ulicy Krakowskiej w Bieruniu Starym 1908, z prawej "Stary magistrat" Bieruń Stary 1912.

Szkoła

Do szkoły w Bieruniu chodzono 7 lat. Nie wszystkie dzieci do niej uczęszczały, klasy były tak małe, że uczono po 3 roczniki razem. W okresie powstań śląskich przepędzono niemieckich nauczycieli i przez jeden rok dziadek nie uczęszczał do szkoły. 1923 roku przyszło dwóch oficerów, oni uczyli wszystkie klasy jednocześnie. Nie trwało to jednak długo. Wkrótce przyjechały do Bierunia dwie nauczycielki, siostry z Krakowa. Dziadek miło wspomina ten czas. Siostry miały rowery i zawsze pozwalały dzieciom na nich pojeździć.
Jeśli chodzi o samą naukę i przybory do niej to każde dziecko miało tabliczkę i rysik — tak uczono się pisać. Później do nauki pisania dochodziły podstawowe rachunki, czytanki. W domu nikt nie sprawdzał jakie dzieci miały oceny. Dziadek po poranku spędzonym w szkole biegł szybko do domu, żeby wyprowadzić krowy na pastwisko i nie zaprzątał sobie głowy odrabianiem zadanych mu prac domowych.

JN02.jpg

Zdjęcie z 1939. Jan Norek. Archiwum prywatne.

Na koniec

Wiele mogłabym jeszcze napisać o młodzieńczych latach dziadka Janka, jednak myślę, że zawarłam w tym artykule wszystko, co najważniejsze. Dziadek mówi (powinnam powiedzieć godo) po śląsku i wywiad mógłby być nie do końca zrozumiały, stąd taka forma. Dużo jest historii, które po latach zacierają się w jedno, więc zdarzają się też niedomówienia. Mam nadzieję, że was zainteresowałam tym opisem życia dziecka w latach międzywojennych. W planach mam opisanie przeżyć dziadka ze wcielenia do Wermachtu, wojny — walczył między innymi w okolicach Monte Cassino, już po odbiciu klasztoru z rąk Niemców — wiele ciekawych opowieści wiąże się też z jego pobytem w Stanach Zjednoczonych, gdzie trafił jako jeniec wojenny, oraz powrotem do rodzinnych stron.

Sort:  

Rodzicie, bo dzieci nie są jeszcze świadome zapomnieli czym tak naprawdę jest I komunia św. Większości dzieciaków kojarzy się to tylko z prezentami, a nie o to w tym chodzi.
Kolejna sprawa to to że rodzicie powinni karać swoich dzieci: "dawać im w skórę". Gdy się spojrzy dzisiaj na rodziców i dziecko to nie wiadomo kto "rządzi" w domu.

Artykuł ciekawy ,starsze ludzie pamiętają dużo ze swojego życia ,znam paru dziadków podobnych ,my nie będziemy tego pamiętać co oni .Brawa dla dziadka Brawo ON ....:)

Coin Marketplace

STEEM 0.21
TRX 0.26
JST 0.040
BTC 101158.43
ETH 3649.74
USDT 1.00
SBD 3.20