Pulp Fiction - najwybitniejszy bełkot w dziejach kina
Witam.
Quentin Tarantino to reżyser, którego fenomenu... sam nigdy specjalnie nie rozumiałem. Wszelkie jego produkcje, które dotychczas oglądałem, nudziły mnie przeokrutnie. Jednak w dyskusjach na filmowych grupkach wszędzie byłem napadany zdaniami w stylu "To obejrzyj jego pierwsze dwa filmy, to jest czyste złoto, już nigdy później czegoś takiego nie osiągnął" itd.
W końcu jednak się wziąłem za jego podobno największe dzieło, a zarazem jeden z najważniejszych filmów w dziejach - "Pulp Fiction".
Jaką historię opowiada ten film? Hmmm... Śmiem twierdzić, że tutaj otrzymujemy zlepek kilku wątków mniej lub bardziej luźno powiązanych ze sobą, jedne dążą do jakiegoś konkretnego zakończenia, inne zaś nie. Wszystko jest tak dziwnie poszatkowane, ale... zaskakująco nieziemsko ciekawie i dobrze. Wszystko z dwóch powodów - przegenialnie nakreślonych postaci, z wybitnym motherfuckerującym Julesem Winnfieldem (Samuel L. Jackson) na czele, oraz przegenialnymi, mięsistymi dialogami, przez które nie da się oderwać uszu od ekranu.
W tym filmie dzięki geniuszu scenopisarskiemu Tarantino nie ma żadnej obiektywnie słabej sceny, ŻADNEJ. Cała obsada radzi sobie świetnie, realizacja jest solidna. Jedynie można się czepić... braku jakiegoś konkretniejszego sensu... ale po co komu sens, kiedy mamy dwie i pół godziny czystej frajdy.
Tutaj nie da się nudzić, cały czas trwania filmu zlatuje nie wiadomo kiedy, tego trzeba doświadczyć na własnej skórze.
Pulp fiction znam na pamięć praktycznie 🤪
A tu taka ciekawostka
http://www.swiatowid.katowice.pl/index.php?id=pulp_fiction_po_slasku
Po wstępie i sceptycyzmie z jakim podszedłeś do filmów Tarantino spodziewałem się ostrej "jechanki", a tu takie miłe zaskoczenie. Osobiście bardzo lubię "Pulp Fiction", chyba głównie za scenariusz i kreacje aktorskie.
dokładnie!
ja jeszcze miałam takie przedziwne odczucie, że to trochę tragifarsa, trochę czarna komedia.?
te sceny, które ścinając krew w żyłach i napełniając grozą - jednocześnie (w towarzystwie genialnych dialogów) powodują niepohamowane ataki histerycznego śmiechu.
niektóre sceny zostają w głowie na zawsze.
Posted using Partiko iOS
Po dotarciu do obrzydliwej sceny gwałtu w piwnicy, film całkowicie wykreśliłem ze swej pamięci. Szkoda jeszcze, że nie pokazano dla wzmocnienia efektu zabawy z fekaliami. Tarantino genialny jest, ale za tą akurat scenę ma u mnie przerąbane.
W takim razie zalecam się nie zagłębiać w mroki arthouse'owego kina niezależnego, bo po tym, co widziałem, ta scena nie zrobiła na mnie już żadnego wrażenia :)