Erpegowa łamigłowa – sesja #12
Od zawsze lubiłem zagadki. Jest coś pociągającego w tajemnicy, którą trzeba wymóżdżyć, na którą rozwiązanie znajduje się zaprzęgając do pracy szare komórki. Podobnie zawsze lubiłem szyfry i kody, które można było łamać i aż dziw bierze, że zawodowo nie zajmuję się studiami nad Manuskryptem Wojnicza.
Światy fantasy i gry RPG to świetne miejsce do wykorzystywania różnego rodzaju zagadek – i na sesjach zawsze lubiłem to robić. Do dzisiaj pamiętam jedną z moich pierwszych sesji, na której pojawiła się zagadka, której nigdy nie zdołaliśmy rozwikłać – nie tyle z powodu braku mocy, co w wyniku zakończenia sesji i… nie dokończenia tamtej przygody. Wtedy wyjechałem na studia i rozpocząłem zupełnie nowy rozdział mojego erpegowego życia.
Nie powinno zatem nikogo dziwić, że moją ulubioną przygodą jest scenariusz najeżony zagadkami. Znalazłem go wieki temu w Internecie i dziwnym trafem zachowałem – kiedyś zapisywało się strony w postaci plików, bo Internet był okazjonalny i zwykle z dala od domu. Przygoda, o której myślę, opowiadała o znalezieniu przez graczy umierającego pielgrzyma, który zarażał bohaterów jakąś paskudną chorobą i umierał. Celem stawało się dotarcie do starożytnego grobowca, gdzie czekało lekarstwo i niebotyczne skarby. Mapę można było znaleźć przy wędrowcu.
Oczywiście sam wstęp, dość sztampowy, wielokrotnie przerabiałem na potrzeby aktualnie rozgrywanej fabuły – nie lubię stawiać graczy w sytuacji, że zostają zarażeni i jak nie wykonają scenariusza to umrą, szczególnie że sama przygoda była wystarczająco śmiertelna. W przypadku moich sesji online, kwestią czasu pozostawało tylko zaadaptowanie tej historii na potrzeby wyspy ze skazańcami. Niestety nie mogłem rozegrać jej z pierwszą grupą, gdyż jeden z graczy był z nią zaznajomiony. Za moją oczywiście sprawką, ale to temat na inną opowieść.
Siłą rzeczy padło na drużynę numer dwa. I tutaj niestety zdarzyło się kilka rzeczy których bynajmniej nie planowałem. Profesor, czyli postać, która pojawiła się wcześniej tylko raz, ze względu na obowiązki zawodowe, znów nie dał rady dotrzeć i dlatego przygodę musiałem poprowadzić dla dwójki graczy. Poza tym po bardzo pobieżnym przeszukaniu miejsca, które było bramą do innej sfery egzystencji (to ona była poszukiwanym grobowcem), bohaterom nie udało się odnaleźć hasła-klucza, pozwalającego na bezpieczny powrót na wyspę. Miałem na to plan awaryjny, w postaci odpowiedniej adnotacji na sarkofagu tytułowego Sheloga, ale to wymagało pokonania kolejnych zagadek. No i trzecia niespodziewana rzecz, to przygoda, która spotkała Cravena. Ale o tym to może następnym razem, aby nikomu nie psuć oglądania poniższej sesji.
Wszystkie te rzeczy sprawiły, że poziom trudności scenariusza poszybował mocno w górę. Zagadki mają to do siebie, że bardzo rzadko da się je obejść – można więc znaleźć rozwiązanie, zawrócić (ta opcja niestety była zamknięta) lub zginąć. Trzeba jednak przyznać, że najtrudniejsza zagadka znajdowała się na samym początku – zaczarowany most, który trzeba było pokonać tanecznym krokiem. Tu jednak mógł pomóc bohater niezależny, stary weteran, który zaginął w tym miejscu wiele lat wcześniej. To taki wytrych, pomagier, który miał być źródłem nienachalnej pomocy od MG dla Bohaterów Graczy. Nie miał jednak rozwiązywać za nich zagadek. No może poza tą pierwszą…
Pojedynki na zagadki to stały motyw w fantasy, od czasów Tolkiena i spotkania Bilbo Bagginsa z Gollumem. To także przekleństwo niektórych bohaterów – kto czytał opowiadania Sapkowskiego, pewnie kojarzy pojedynek Gralta z Sylwanem. To także moje przekleństwo, swego czasu układałem takie rymowane potworki, ku utrapieniu graczy na moich sesjach…
Niejeden przy mnie łezkę utoczy
Choć nic nie widzę wielkie mam oczy
Mądrość przede mną ukorzyć się może
Głupiec jedynie mnie minie w honorze