Dwa lata w Kanadzie
Pamiętam, że będąc w Polsce, przyjazd do Kanady wydawał się kompletną abstrakcją. Droga, którą przebyliśmy była wyboista, nie raz potłukliśmy sobie tyłki, nie raz zaufaliśmy nie tym ludziom co trzeba… W końcu, stanęliśmy na płaskiej, kanadyjskiej ziemi. Co się od tego czasu zmieniło? Czego się nauczyłam, a czego dowiedziałam o sobie?
Jesteś taka odważna!
Ile razy słyszałam właśnie te słowa, gdy dzieliłam się z innymi naszymi planami… Czy wyjazd do Kanady świadczy o naszej odwadze? Emigracja z pewnością była ucieczką przed problemami. Była również pewną dozą adrenaliny, której nie mogliśmy się oprzeć. Pogonią za przygodą, chęcią polepszenia jakości życia, ale odwagą? Odwaga, to zmierzenie się ze swoimi problemami, nie pozwalanie innym włazić sobie na głowę i świadome stawianie barier, których inni nie mają prawa przekraczać. U nas tego zabrakło i jedynym sensownym wyjściem, na tamten moment, był dla nas wyjazd.
Wiecie czego nauczyły mnie te dwa lata? Przed problemami nie da się uciec. Jeśli pozwolimy innym włazić sobie na głowę i po niej skakać, to nie ważne czy będą to najbliższe osoby z rodziny w Polsce, czy może znajomi w Kanadzie. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał ci wmówić, że powinieneś przeżyć swoje życie w inny, „lepszy” sposób i na siłę będzie starał się zmienić twoje decyzje…
To jest moja lekcja do przerobienia. Tak długo, jak będę pozwalała ludziom robić co chcą, tak długo będą to robić. Życie nie bez powodu podsyła nam ciągle takie same trudności. Kiedy w końcu siądziemy i przyjrzymy się własnym problemom, zobaczymy, że to nie z kimś jest problem, tylko z nami. To jest moje życie i mam zamiar je przeżyć na swoich zasadach nawet wtedy, kiedy komuś się to nie będzie podobało.
Pogoń za pięknem
Od zawsze uwielbiałam zwiedzać, a wyjazd do Kanady jeszcze wzmocnił moje podróżnicze zapędy. W ciągu tych dwóch lat sporo udało nam się zobaczyć, z czego jestem bardzo zadowolona. Z uśmiechem wspominam szalony wypad do USA, czy wakacje spędzone pod namiotem w Banff. Jednak od dawna czuję, że brakuje mi w tych wyprawach odpoczynku. Zawsze mamy za mało czasu, a za dużo rzeczy i miejsc, które chcemy zobaczyć. Dziennie na naszych wyjazdach robimy ponad 30 tys. kroków, czasami jesteśmy na nogach od świtu do nocy.
Jest to świetne, kocham to całym sercem, ale brakuje mi harmonii w życiu. Cały czas za czymś gnamy, nasze życie toczy się na pełnych obrotach, dni przelatują przez palce. Mija rok, za nim kolejny, a my nagle zdajemy sobie sprawę, że czujemy się jakby minęły dwa dni, a nie dwa lata. Nie chcę po dwudziestu latach obudzić się z myślą, że nie wiem co się stało z moim życiem. Chcę być bardziej świadoma tego co robię, chcę więcej odczuwać, cieszyć się chwilą. Chcę wyleźć na jakąś wielką górę, ale nie po to, żeby cyknąć parę fotek i w biegu z niej złazić, bo trzeba jechać w następne miejsce. Chcę wleźć na szczyt, usiąść i zwyczajnie się pogapić, poczuć, że naprawdę tam jestem.
Cierpliwość i nerwy ze stali
Jeśli już mowa o pośpiechu. W Europie wszystko można było dostać od pstryknięcia palcem, w Kanadzie już niekoniecznie. Od samego początku trzeba na coś cierpliwie czekać. Pozwolenia na pracę, aplikacja o rezydenturę, to wszystko jest czas, który trzeba przeczekać, nic nie da się przyśpieszyć.
Nasze doświadczenia pokazały nam, że nie tylko proces emigracyjny wymaga cierpliwości. Załatwienie pewnych spraw w bankach, kupno ubezpieczenia, agencje księgowości i inne tego typu przedsiębiorstwa mają na wszystko czas. Ciebie gonią terminy, a oni mają czas. Wyłazisz ze skóry, a oni potrafią zrobić pięć błahych błędów w ważnych papierach…
Na to nie ma lekarstwa, tak po prostu tutaj jest. Niestety, czasami czyjeś błędy mogą narobić bardzo dużo problemów. Zwrot podatku wysłany na inny adres zamieszkania, to tylko jeden przykład, z którym mieliśmy tygodnie dzwonienia i wyjaśniania sytuacji. Najgorsze jednak przeżyliśmy, kiedy oficer na granicy rzucił naszymi papierami i powiedział „Nie dostaniecie dzisiaj nowego pozwolenia na pracę.” Powodem była literówka w imieniu męża, którą zrobiła osoba wystawiająca nam papiery z pracy. Na szczęście, była tam wtedy z nami i udało się to wszystko szybko odkręcić…
Wszystko jest możliwe
Jeśli czegoś naprawdę bardzo chcesz i zaczniesz na to pracować, dostaniesz to. Brzmi to już tak strasznie oklepanie, że aż boli jak to piszę, ale tak tutaj jest. Jeśli bardzo chcesz zostać księgowym, pielęgniarką, mechanikiem czy kimkolwiek jeszcze, to nie ma problemu. Wystarczy dowiedzieć się jak to zrobić, podjąć działania, a później cieszyć się efektami. Nie mówię, że jest łatwo, bo nie jest ani łatwo, ani tanio. W Kanadzie widzę dużo łatwiejszą drogę do zdobycia swoich celów.
W Europie panuje wszechobecny przesyt, studia praktycznie nie są już żadną wartością, dobre miejsca pracy rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Trzeba mieć bardzo duże umiejętności i niemalże zawsze wyróżniać się z tłumu. Tutaj nie ma takiej agresji. Chcesz pracować w danym zawodzie, jesteś chętny do dalszej nauki i rozwoju, przejawiasz żywe zainteresowanie w temacie-to takie kluczowe aspekty zainteresowania swoją osobą potencjalnych pracodawców.
Podejrzewam, że równie dobrze jest z otwarciem firmy. Rynek nastawiony jest cały czas na rozwój. W Manitobie nadal potrzeba ludzi, którzy stworzą coś swojego, pociągną gospodarkę do przodu. Z pewnością bardzo sprzyja fakt, że większość Kanadyjczyków nie zna się na wszystkim, tak jak przeciętny Polak. Tutaj ludzie zatrudniają do wszystkiego firmy usługowe, jeżdżą wymieniać wycieraczki do mechaników samochodowych, a nawet płacą komuś za wyprowadzenie psa na spacer.
Odległości nie grają żadnej roli
Mieszkając w Polsce, wyczynem było wsiąść w samochód żeby przejechać 8 godzin nad polskie morze. Nigdy nie wybrałam się nad morze na weekend, bo przecież się nie opłaca! Teraz na wakacje jeździmy nie 8, a 24 bite godziny w samochodzie. Na weekend pod namiot przejeżdżamy 800 km bez mrugnięcia okiem. Kanada jest tak ogromna, że chcąc zobaczyć coś więcej niż kawałek swojej prowincji, trzeba albo jechać dobę w jedną stronę, albo wsiąść w samolot. Mimo wszystko, uwielbiam wszystkie road trip’y!
Popełnianie błędów jest ok
Mieszkając w Anglii bardzo uważałam na to co i jak mówię po angielsku, głównie przez wyśmiewanie się innych z moich błędów… W Kanadzie nikt nie śmieje się z tego jak mówisz i jakie błędy popełniasz. Ludzie potrafią zrozumieć, że się uczysz i naturalną drogą do nauki są popełniane błędy. Nie tylko w przypadku języka tak jest.
Pamiętam jedną sytuację, w której zawaliłam coś w pracy. Niedopatrzenie sprawiło, że musieliśmy powtarzać całą pracę od początku. Bardzo mnie to przybiło, przyznałam się do błędu, przeprosiłam i chyba podświadomie czekałam, aż ktoś powie, że jestem do niczego… Nic takiego jednak się nie stało. Osoba, która wtedy była moim trenerem powiedziała, że tak właśnie się uczymy. „Jeśli nie popełniasz błędów, to znaczy, że nic nie robisz!” Później sama przyznała, że tak dobrze sobie dawałam radę, że przestała sprawdzać co robię i po prawdzie to był też jej błąd. Wspólnie doszłyśmy do wniosków, że więcej tego samego błędu nie popełnię, bo wiem jakie mogą być konsekwencje. To było tyle jeśli chodzi o reprymendę, której się spodziewałam.
Po dwóch latach w Kanadzie
Nie przestaję się uczyć o kraju, o ludziach, o sobie. Czekam co przyniesie życie.
✅ @zycienaprerii, I gave you an upvote on your post! Please give me a follow and I will give you a follow in return and possible future votes!
Thank you in advance!