"Lighthouse" - zaskoczenie filmowe 2019 roku
Moja historia związana z tym filmem jest następująca. Dwóch zmęczonych życiem gości wyruszyło do kina na film o dwóch zmęczonych życiem gości na odosobnieniu. Dla nas radość na wyjście z domu i świadomość obejrzenia czegoś bardziej ambitnego rozjaśniła nam umysł. Na sali 9 osób, średnia wieku około 50-tki. Ale nic, seans czas zacząć.
I teraz dylemat – czy traktować ten film jak każde dzieło o szaleństwie, czy też rozważać go pod kątem eksperymentu. Jest to problem, gdyż początkowo to, co nas porusza to dźwięk i chłodne zdjęcia zrealizowane w formacie 4 na 3. Jeszcze nie czujemy starcia gigantów, jeszcze nie czujemy szaleństwa. Oglądamy obrazy. Chłodne, brudne i nieprzyjemne. Potęgujące samotność i wyobcowanie. Takie od których od razu czujemy: inny świat. A przecież dla głównego bohatera to ma być prosta robota. Przetrzymać na latarni 40 dni, dokonać remontu i spadać.
I tu zaczyna się właściwa opowieść. Ta psychologiczna. Każdy ma swoje cele, ale i potrzebę władzy. Dwóch mieszkańców, dwie wizje świata. Dwie historię „dlaczego tutaj się akurat znalazłem”. I z tego musi się zrodzić napięcie. Niezdrowe. A znakomite kreacje Padingtona i Dafoe tworzą znakomitą atmosferę.
Na kamiennej wyspie są sami. Ze swoimi urojeniami. Wizjami. Potrzebami. By zapomnieć leczą się alkoholem i tanimi opowieściami. Jak odebrać tę historię? Pobawmy się w interpretację.
Może jest to opowieść o męskim niespełnieniu? Dwóch gości uciekło od problemów, ale problemy dopadają w każdej strefie geograficznej. Jeden z ideą bycia lepszym, drugi bez złudzeń. Ale uciekali.
A może jest to opowieść o męskim zawodzie i konsekwencjach jego wykonywania? Prosta interpretacja, gdy mamy do czynienia z ludźmi ciężkiej pracy i jego etosie. I upadku, gdy jest ona niekontrolowana przez nikogo.
Można także spojrzeć na opowieść z punktu widzenia zamkniętych przestrzeni i ich wpływowi na psychikę człowieka. Zakony, korporację, marynarze – każdy z nich ma swój kod zachowań, wyuczonych podczas codziennych prac. Pracownicy latarni może też, co przypominał nam choćby Henryk Sienkiewicz w swoim „Latarniku”.
Dzieło w formie dość przypomina kino ekspresjonistyczne rodem z czasów początków kina. To duże zaskoczenie i odwaga twórców. Za to duży szacunek. Naprawdę na czymś takim dawno już nie byłem w kinie. Jakoś cieszy mnie, że takie dzieła wciąż są grane w kinach. Jak widzę po „Box Office” zarobił 15 milionów dolarów. Raczej kosztował mniej. Więc cieszy sukces.
Ps. Miło było patrzeć na te 9 osób. To fani kina ;)