[Film na wieczór #17] World War Z
World War Z (2013)
Zaryzykowałbym, że zombie to pozornie wdzięczny temat na film, w którym kryje się pewna pułapka. Bo prawie wszyscy moi znajomi, których z gorliwością neofity zachęcam do zobaczenia “The Walking Dead” jednogłośnie twierdzą, że zombie to raczej nie lubią. Trochę to rozumiem, bo taki żywy trup ani nie jest słodki, ani fajny, a z klatki piersiowej zwisają mu flaki, ale co mam odpowiedzieć znajomym? Że czytam prawie wszystko w tematyce zombie, co wychodzi na rynku? Że jestem fanem tych krwiożerczych stworzeń? Nie mówię więc nic, a po prostu wracam do jednego z moich ulubionych filmów, czyli do “World War Z”.
Poznajemy szczęśliwą, amerykańską rodzinę składającą się z Brada Pitta, dla niepoznaki nazywanego Gerry’m, jego brytyjskiej żony oraz dwóch córek. Jak to w USA bywa, utknęli w porannym, filadelfijskim korku i zamiast narzekać na rzeczywistość, epatują szczęściem poprzez grę w jakąś głupią grę w zgadywanie. A potem policjant na motorze niszczy im lusterko. A potem coś wybucha. I zaczyna się apokalipsa zombie.
To właśnie w początkowych trzydziestu minutach filmu tkwi siła “World War Z’. Tuż po dwóch minutach pokazywania logo wytwórni (nie zmyślam) uraczeni zostajemy kolażem dziesiątek ujęć, który do wtóru cudownego “Isolated system” stara się ukazać “problemy” pierwszego świata, w gąszczu których nikną prawdziwe zagrożenia. Nie jest to może zabieg zbyt subtelny, ale trzyma artystyczny poziom i łopatologicznie podkreśla ekologiczne przesłanie filmu.
Potem jest jeszcze lepiej - wybuch epidemii nakręcono z rozmachem, w zaskakująco realistyczny sposób pokazuje skutki wybuchu paniki w dużym mieście. Szybkie, biegające zombie to zerwanie z typowymi dla gatunku konwencjami, Marc Forster idzie tutaj w kierunku “28 dni później”. Dzięki temu zabiegowi film nabiera dynamiki godnej blockbustera. Chaos opanowujący ulice Filadelfii, zakończony pięknym ujęciem na umierające miasto i ewakuujących się w śmigłowcach żołnierzy… Cóż, poruszający widok.
Oczywiście wraz z czasem jest różnie. Nasza szczęśliwa rodzinka zachowuje się zaskakująco nieracjonalnie (po cholerę pojechali do Newark, skoro wiedzieli, że w Nowym Jorku też doszło do wybuchu epidemii?), zgodzę się z opiniami krytyków, którzy prawie jednogłośnie stwierdzili, że “World War Z” to głupi film. Dwa razy czytałem książkę Brooksa, na której oparto film i jestem mocno zasmucony tym, że prawie w ogóle się na niej nie wzorowano… Mimo to sceny w Newark czy w Izraelu mają w sobie specyficzny klimat amerykańskiej propagandówki połączonej z walką zombie. I to właśnie ten klimat pozwolił przymknąć mi oko na kulejący scenariusz. Swoją drogą Izrael musiał sypnąć twórcom groszem, bo państwo to w filmie przedstawione jest jako zbawienie dla ludzkości. Wiecie, izraelska flaga powiewająca na tle tarczy słońca, ot, amerykański patos w wersji żydowskiej.
Ciekawie wypadła zdjęcia, jak na blockbuster dość typowe, ale wreszcie w wysokobudżetowym filmie wykorzystano w poprawny sposób shaky cam! Bo do ujęć wybuchu paniki podczas epidemii zombie taki sposób prowadzenia kamery pasuje świetnie, podkreśla on chaos i panikę na ulicach Filadelfii. I w przeciwieństwie do wielu innych filmów korzystających z shaky cam na ekranie faktycznie widać pojedynczych ludzi czy zombie, przez co, o zgrozo, widz jest w stanie zrozumieć, co widzi na ekranie! Ach, jest jeszcze fenomenalna muzyka, no, głównie wspomniane wcześniej “Isolated system” stworzone przez The Muse. Bez wyrazu wyszły efekty specjalne, o ile zombie wyglądają nieźle, o tyle w niektórych momentach (akcja w Jerozolimie) jest słabo.
Można narzekać, że zakończenie filmu jest od niego dość oderwane, że to, co wyprawiały żywe trupy to przesada, że w filmie umieszczono najgłupszy sposób zabicia ważnej postaci (doktor Fassbach), że Brad Pitt, to jest Gerry, jest idiotą, a nie doświadczonym w terenie agentem, wreszcie że sposób poradzenia sobie z zombie jest… dziwny? I wszystkie te zarzuty to najprawdziwsza prawda, fakty autentyczne. Można też usiąść przed ekranem, wyłączyć na chwilę mózg i wczuć się w niesamowity klimat apokalipsy zombie. Kto co lubi.
Film legalnie zobaczyć można na Chili TV.
- oryginalny tytuł: World War Z
- data premiery: 2013
- gatunek: thriller / zombie
- reżyseria: Marc Forster
- scenariusz: Drew Goddard, Damon Lindelof, Matthew Michael Carnahan
- aktorzy: Brad Pitt, Mireille Enos, Matthew Fox
- moja ocena: 7/10 (i ogromne serduszko)
Recenzja dostępna również na moim blogu: 500filmow.pl.
Sponsored ( Powered by dclick )
Introducing DCLICK: An Incentivized Ad platform by Proof of Click. - Steem based AdSense.
Hello, Steemians. Let us introduce you a new Steem B...
A ja właśnie za to uwielbiam te wszystkie horrory o zombie, że mało to wszystko logiczne. Ludzie zachowują się dziwnie, zbyt odważnie, głupio, ale ja nie muszę wtedy myśleć, bo akcja mi na to nie pozwala.
Film ten oglądałam ostatnio i bardzo mi się spodobał. Z tym, że tak jak mówię... jak jest panika, w miare dobra charakteryzacja, APOKALIPSA to potrafie przymknąć oko na wszystko inne co jest beznadziejne w produkcji. Taka moja ślepa miłość do zombie :)
Polecam 28 dni później, dobry horror (a właściwie dramat psychologiczny z alcją) w tym klimacie.
Posted using Partiko Android
"World War Z" nie widziałem, ale za to "28 dni później" jak najbardziej. I byłem bardzo mile zaskoczony - film z zombie, który naprawdę trzymał poziom! Świetny klimat.
Szkoda, że "28 tygodni później" to słabizna...