Wspomnienia z Alaski: Philip
Tak jestem dzieckiem, które nie wyrosło z marzeń. Dorosłym, który rano musi wstać do pracy.
Tak, mam dziecinne marzenie, ale po prostu wierze, pomimo że teraz ledwo stykam miesiąc z miesiącem.
Klnę się na moją skromną brodę, że wrócę do mojego „Aloha” campera pośrodku Alaski. Zatrudnię ekipę i zbuduje wielki dom. Nie taki drewniany jak na pierwszy rzut oka mógłby się wydawać. Z tyłu szklany heksagon, żeby zimą podziwiać tańczącą Aurorę Borealis. Wisienką na torcie ma być widok na Mount Denali. Domek na Alasce marzy mi się od dawna, przynajmniej od gimnazjum. Już wtedy pisałem o tym na blogu, nawet wstawiłem obrazek jak to widzę.
Kilka lat później, na studiach poznałem niesamowitego Profesora, pochodzącego z ojczyzny czekoladek Hershey. Przekonał mnie do programu Work&Traval. W ten oto sposób wyjechałem na Alaske, szukać działki pod wspominany dom. Trafiłem do miejsca zwanego Healy. Ciężko nazwać, to miasteczkiem czy wioską, ponieważ te 300 domów było ukrytych w lesie, gęstość zaludnienia wynosi 0.6/km2. Przez 4 miesiące pracowałem w restauracji 49th. State Brewning Company, jako pomocnik w jednej z dwóch kuchni. W restauracji znajdowało się 200 miejsc, a pod koniec sezonu, przez setki chińczyków, bardzo rzadko trafiła się wolne miejsca.
(#Ciekawostka, wielu chińczyków wierzy, że spłodzenie dziecka pod zorzą polarną przynosi mu dobro. )
Restauracja mieściła się przy autostradzie na granicach narodowego parku Denali. 400 km na północ od miasta portowego Anchorage i 180 km na południe od drugiego dużego miasta, Fairbanks.
W skrócie naprawdę dobrze mi się tam żyło, łosie to świry, niedźwiedzie to potwory, a wiewiórki jeszcze większe bestie. Co do łosi, zapamiętajcie jedno, nie chcecie ich spotkać. To chodzące głupie krowy, do tego bardzo agresywne. Faktycznie jest większy alert na łosie niż na niedźwiedzie, nie bez powodu.
Wiewiórki natomiast, to strasznie uparte gryzonie.
Historia
Na początku chcieli mnie wpakować do kontenera przerobionego na mieszkalny razem z Bułgarem. Po tym, jak wysiedliśmy na stacji paliw, zgodnie z wskazówkami brodatego kierowcy udaliśmy się do domków pracowniczych, czyli wspominanych kontenerów. Niecałe pół godziny później przyjechała Megan, osoba z HR zajmująca się takimi jak my - J1 students. Typowa amerykańska sylwetka, czarne kręcone włosy do ramion, uśmiech na twarzy oraz zawsze przy nodze piękny Husky. Dimitri bez ceregieli oznajmił, że woli mieszkać z innym Bułgarem. Od początku wiedziałem, że będę musiał szybko się pogodzić z brakiem języka ojczystego. W związku, z czym nie robiło mi różnicy z kim wyląduje w pokoju. Megan po chwili namysłu, stwierdziła że przydzieli mnie do Patricka, w domach pod wzgórzem. Tym razem te budynki, można nazwać domami. Solidna piętrowa konstrukcja z drewna, po dwa osobne pokoje na piętro. W każdym z nich, dwa łóżka, mała komoda oraz parę wieszaków. W naszym dodatkowo napis markerem na ścianie "wish you were here." Jestem wdzięczny mojemu Ziomkowi z Polski, za radę by przerobić, to na "wish you were beer"
Między innymi dzięki temu zyskałem sympatię Patricka. Napis przypominał mu o byłej, którą zostawił tuż przed przyjazdem na Alaskę. Prawdę mówiąc, żart losu, ponieważ miałem podobną sytuację.
Patrick pochodził z zachodniej Virginii. Jego charakter można krótko opisać, przyrównując go do kowboja.
To za sprawą redneckowego otoczenia, w którym się wychowywał. Już pierwszego dnia, tuż przed snem, stwierdził że skoro razem mieszkam, to od teraz jesteśmy braćmi. Tak też było, przez cały mój pobyt na Alasce mogliśmy na sobie polegać, zarówno w pracy, jak i po pracy. Klimat samego miejsca, czyli mikro społeczności składającej się z Amerykanów, Meksykanów, Jamajczyków, Bułgarów zdecydowanie zasługuje na osobny wpis.
Historia właściwa
Dziś opowiem wam o Philipie.
Philip był pierwszym lokatorem pokoju, w którym mieszkałem. Patrick wprowadzając się miesiąc wcześniej, musiał najpierw wyrzucić Philipa przez okno. Przez następne 2 miesiące, Philip codziennie rano, około godziny szóstej rano siadał na gałęzi za oknem i skwierczał jak szalony. Rozumiem ziomka, przecież kowboj z zachodniej wirginii, potraktował go jak zwykłego szczura. Philip natomiast był rudy i miał puchaty ogon, oraz jak się potem się okazało rodzinę. Gdy usłyszałem historię o przymusowej eksmitacji gryzonia, zaproponowałem żeby go oswoić. Przez następne trzy tygodnie, z pracy w tajemniczych okolicznościach znikało masło orzechowe.
Patrick jednak chciał zemsty, z takimi jak on, po prostu się nie zadziera. Trzeba wiedzieć, że w przeszłości dorabiał do wypłaty, biorąc udział w walkach w klatce. Opowiadał mi, że w jego stronach, do wiewiórek się strzela z małego kalibru, lub z dobrej procy. Następnie nabija na kij i smaży nad ogniskiem. Zdarzały się wieczory na tarasie, że Philip nas odwiedzał. My palilśmy cygara, czy trawę, lub smażyliśmy coś na kuchence polowej, a on zajadał orzeszki lub frytki.
Pewnego wieczoru po pracy, wróciłem do pokoju i zobaczyłem podekscytowanego Patricka. Cieszył się jak zawsze niczym dziecko, szczęście wprost promieniowało z jego oczu. Myślałem sobie wtedy, „hm, a więc tak wygląda człowiek, który żyje teraz” myślałem tak, ponieważ Patrick był śmiertelni chory. Mógł umrzeć za rok, za pół, lub za pięć minut — to naprawdę była dziwna znajomość.
Kiedyś nad Dry creek, płukaliśmy twarze w wodzie z lodowców, a on dostrzegł opiłek złota w piachu. Powiedział, że gdyby wtedy padł, umarłby jako najszczęśliwszy człowiek na ziemi.
Wracając do tematu, z szuflady obok łóżka wyciągnął proce, okazało się, że gdy ja byłem w pracy, on był na zakupach w Fairbanks. Philip poprzedniego wieczoru się doigrał. Szkoda, niewiele brakowało byśmy zostali przyjaciółmi. Niestety, natura wzięła w nim górę i zaatakował Katie (nową partnerkę Patricka), gdy siedzieli sobie spokojnie na tarasie i podziwiali zorze.
Drogi czytelniku, wiem że to tylko biedna uparta wiewiórka. Jednak polowanie na nią z Patrickiem, było zajęciem równie ekscytującym, co polowanie na niedźwiedzie. Philip zawsze był w pobliżu naszego domu, tocząc wojnę o fort. Udało nam się go oswoi na tyle, by paroma chrupkami zwabić i strzelać do niego z procy. Ten jednak wykazywał się nadzwyczajnym refleksem i nawet pogoń, czy tropienie kryjówek po lesie, nie przynosiło efektów. Były też inne pomysły... Pewnego poranka Patrick, obudził mnie i z tą niewinną radością w oczach, unosił w dłoniach pułapki na myszy. Mnie wysłał po wiertarkę,a sam zorganizował masło orzechowe. Na pniu drzew, na których najczęściej przebywał Philip, przykręciliśmy pułapki, a zapadki posmarowaliśmy masłem orzechowym. Masło znikło, a Philip śmiał się nam w twarz. Właśnie tak, mijały mi dni na Alasce, między innymi polując na wiewiórki. Niestety, ale kiedyś musiałem opuścić to miejsce. Zamknąłem, więc własnej roboty drzwi do mojego Campera, w "Aloha" mieszkałem od 2 miesięcy.
Spojrzałem ostatni raz na to cudo(zdj. w środku) i poszedłem pożegnać się z przyjaciółmi, nie z tego dziwnego świata.
Patrick nie dał dojść mi do słowa, podekscytowany wrzeszczał, że nie uwierzę, póki nie zobaczę. Natychmiast zaprowadził mnie, pod nasz stary wspólny pokój i wskazał coś pod schodami. Leżała tam martwa wiewiórka z odciętą głową. Okazało się, że gdy Patrick wracał, z siusiu, zobaczył na schodach Philipa. Wyciągnął procę, którą zawsze nosił w kieszeni, za amunicję zaś posłużyła moneta.
Spojrzał w oczy bestii, powoli napiął cięciwę i pod wpływem impetu, gryzoń obrócił tułów. Na grzbiecie znajdowała się biała plamka. Tymczasem prawdziwy Philip, który obserwował z dachu całe zajście, zaczął skrzeczeć jak opętany. Biorąc pod uwagę pozostałe podobieństwa obu wiewiórek, bardzo możliwe, że gryzoń na schodach był Philipem Juniorem.
Jak myślisz drogi Czytelniku: Gdy tam wrócę, powinien bać się o własne zdrowie?
Być może Philip wciąż skrzeczy na gałęzi oraz szuka zabójców jego pierworodnego.
Chyba powinien poszukać działki gdzie indziej.
Sonder, moi drodzy Ziomale.
Just a simple kind of Dude