Po za dwoma księżmi (z 4 jakich miałem) to nie mam złych wspomnień z lekcji religii. Jeden nie był fajny bo wycierał sobie ręce w dzieci, a drugi je bił, robił straszne egzaminy oraz organizował obowiązkowe wycieczki do miejsc świętych (aby dzieci się nie żaliły to zawsze wliczony był basen), koszt to jedyne 350 co semestr, jednej osoby nie dopuścił do bierzmowania, bo jej rodzice nie mieli kasy. W końcu jak boleśnie pobił jedno dziecko i matka poszła do kurii to został wysłany na inną parafię, gdzie jak mi wiadomo robił to samo i w ramach wdzięczności górale go pobili.
Co do pozostałych lekcji to zawsze traktowaliśmy jako zwykły przerywnik między zajęciami, na przykład niektórzy odpisywali w tedy zadania na następne lekcje, inni realizowali się plastycznie malując kutasy na ławkach, a ksiądz gadał coś o... no właśnie nawet nie pamiętam co tam gadali.