Libertarianizm, etatyzm i szantaż emocjonalny
W trakcie dyskusji nad możliwymi scenariuszami wprowadzenia rozwiązań bliższych wolnemu rynkowi, zwolennicy państwowego ucisku sięgają często po argumenty z repertuaru emocjonalnego szantażu. Oczywiście nie powinno dziwić, że ci którzy za nic mają prawo własności, a samego jego źródła dopatrują się w legislacyjnej działalności państwa (reprezentując tym samym skrajny pozytywizm prawniczy) i chętnie zaprzęgają jego aparat w rozszerzanie procederu legalnej grabieży, nie wahają się także sięgać po tak tanią erystykę.
Pozwólcie Państwo, że rzecz zilustruje przedstawiony poniżej dialog:
Libertarianin: Czy zgodzisz się, że opodatkowanie, z istoty swej przymusowe, narusza należną człowiekowi wolność, która - jak już to zgodnie ustaliliśmy - bierze swe źródło w fakcie, iż słusznym jest, by każdy miał pełne prawo do swego ciała i owoców swej pracy?
Etatysta: Istotnie, nie mam co spójności tego wywodu zastrzeżeń. Nie mogę jednak pogodzić się z konsekwencjami, do jakich wywód ten musi prowadzić. Oznacza on bowiem, że pewne usługi, dziś finansowane przez podatki, a których odbiorcami są ludzie biedni (np. leczenie w szpitalach), staną się dla nich niedostępne. Przypuszczalnie więc zaniechanie ich finansowania w dotychczasowy sposób może doprowadzić do śmierci X osób. Dlatego nie mogę zgodzić się na rozwiązanie wolnorynkowe, ponieważ wtedy byłbym współwinny ich śmierci. Co więcej - uważam, że dotyczy to w tym samym stopniu każdego, kto takie rozwiązania popiera.
Absurdalność argumentacji etatysty dostrzec można już na pierwszy rzut oka:
1. Najpierw uznaje on zasadność poglądu o niemoralności opodatkowania, a następnie staje w obronie opodatkowania także z odniesieniem do kategorii moralności (poruszając kwestię winy).
2. Czyni on błędne założenie, iż osoby łożące obecnie na utrzymanie szpitali są moralnie zobowiązane do udzielania pomocy tym, którzy z ich usług korzystają (w przeciwnym razie nieudzielanie pomocy nie mogłoby być rozpatrywane jako działanie zawinione). Założenie to jest także sprzeczne z uznanym przez obie strony za zasadny poglądem, iż "słusznym jest, by każdy miał pełne prawo do swego ciała i owoców swej pracy".
3. Argument etatysty można byłoby bardzo łatwo (i przekonująco nawet w oczach mniej bystrych słuchaczy dyskusji) obalić przez przedstawienie analogicznej, acz bardziej ekstremalnej sytuacji:
Więźniowie obozu koncentracyjnego (w którym zostali umieszczeni nie w ramach sprawiedliwie wymierzonej kary, a w ramach politycznych represji) pracują codziennie po 12h, do czego są zmuszani. Część wypracowanego przez nich w ten sposób zysku jest przekazywana na leczenie tych więźniów, którzy wskutek wycieńczającej pracy trafili do obozowego szpitala. Pewnego razu, dzięki nieuwadze strażników, pojawiła się okazja do ucieczki z obozu przez wszystkich sprawnych fizycznie więźniów. Prowadziłoby to jednak nieuchronnie do śmierci więźniów leczonych w obozowym szpitalu, z uwagi na niemożność pokrycia kosztów leczenia.
Zgodnie z rozumowaniem etatysty, więźniowie nie powinni korzystać z okazji i resztę swoich dni winni spędzić w niewoli, byleby tylko nie narażać innych na odniesienie śmierci. Gotów jest on nawet obarczyć winą nie twórców chorego systemu obozowych zależności (analogii państwa), lecz tych którzy walcząc o wolność przy okazji prowadzą do jego destrukcji. W istocie etyka prezentowana prze etatystę, z powodzeniem może posłużyć za uzasadnienie dla niewolnictwa, byleby cel pracy niewolników był wystarczająco "dobroczynny" dla jakiejś bliżej nieokreślonej grupy uciśnionych.
Zaś bardziej bystry słuchacz zwróciłby uwagę na to iż sytuacja wcale nie jest analogiczna, gdyż choroby w społeczeństwie występują naturalnie. Nie są wywoływane (w znacznej większości) poprzez państwo, zaś w podanej "analogii" powodem pobytu w szpitalu jest "wycieńczenie spowodowane ciężką i przymusową pracą". Do tego również porównanie państwa do obozu pracy jest rzeczą błedną z wielu powodów:
Jeśli chcemy obalić twierdzenia podszyte emocjami to należy wyciągnąc z nich logiczne wnioski i zaprezentować iż te wnioski przeczą wcześniej ustalonym prawom, jak choćby "pełne prawo do dysponowania swoim ciałem oraz owocami swojej pracy".
Wiele osób uzna iź człowiek nie ma prawa "do pełni swojej własności" a jedynie do jej "sprawiedliwej części", którą to część będą próbowali bardziej lub mniej udolnie określić. Typowym jest odwołanie się do demokracji, jako instytucji idealnej, jednak postawienie im pytania co by sądzili o demokratycznym wyniku który jest ku ich szkodzie bardzo szybko obnaża hipokryzję.
Inni próbowaliby określić jakąś stałą część dochdu która miałby być zrabowana przez państwo, jednak jeszcze nie było mi dane widzieć przekonującej i obiektywnej argumentacji za akurat taką a nie inną wielkością haraczu.
Cóż, analogia być może nie jest zbyt ścisła, co słusznie zauważyłeś. Jest ona jednak wystarczająca, w świetle fikcyjnej przykładowej dyskusji, jaką przedstawiłem w swoim wpisie. Skoro Etatysta uznał, że Libertarianin ma rację twierdząc, iż "słusznym jest, by każdy miał pełne prawo do swego ciała i owoców swej pracy", to wystarczy wskazać (anty)przykład, kiedy "samowłasność" nie jest respektowana. Nie da się też ukryć, że pomiędzy oboma sytuacjami (podatnikami finansującymi pod przymusem służbę zdrowia i więźniami obozu finansującymi obozową służbę zdrowia) istnieje zasadnicze podobieństwo. W obu tych przypadkach powstaje ten sam kłopot (który ująłbym jako dyskomfort moralny), zasygnalizowany przez Etatystę (poczucie winy w razie wystąpieniu przeciwko obowiązującemu, wyraźnie niemoralnemu, ale z jakichś względów oportunistycznie akceptowanemu systemowi).
Oczywiście prawdą jest też, że wiele osób nie zgodzi z libertariańską wizją świata nawet co do samowłasności (a zatem odrzuci wynikające z tego twierdzenia wnioski). Z tymi ludźmi należałoby rozmawiać inaczej, jeżeli oczywiście istnieje choćby cień nadziei, że dadzą się przekonać racjonalnym argumentom. Trzeba tutaj zastosować sokratejską metodę majeutyczną, wypytując takich ludzi w jaki sposób możemy wyznaczyć granicę między prawami jednostki a prawami jakiejś bliżej nieokreślonej zbiorowości do jej zniewalania i wskazując na problemy praktyczne z jej wyznaczeniem zasiać choć trochę zwątpienia w głowie rozmówcy.