Czy mogę zostać pisarzem? #1 Karpie

in #polish7 years ago

Od wielu lat piszę różnego rodzaju teksty. Do tej pory wszystko szło do szuflady, czytało je zaledwie kilka osób. Wszystkie (choć były mi to bliskie osoby) zachęcały mnie bym kontynuował pisanie (co bardzo lubię). Chcę jednak, aby więcej osób mogło się wypowiedzieć na temat moich tekstów. Wiem, że czeka mnie jeszcze dużo pracy. Poniżej jedno z moich opowiadań. Będę bardzo wdzięczny za opinie w komentarzach!

  

Karpie

Święta, jak co roku zbliżały się wielkimi, mokrymi i dźwięcznymi krokami. Mokre od padającego co drugi dzień deszczu, a dźwięczne od dobywającej się z każdego głośnika muzyki obwieszczającej święta. Jednym z plusów w życiu pana Franka było to, że nie trzeba było kupować prezentów- jeden problem mniej mówiono, chociaż niektórzy byli pewni, że pan Franek dużo by oddał, aby właśnie taki problem, co roku go czekał.

Wszystkie dni były takie same, pan Franek rano wychodził do pracy, zawsze mijał pana ochroniarza, który się do niego uśmiechał, chociaż pewnie trudno się nie uśmiechać, skoro widzi się kogoś o tej samej godzinie dzień w dzień. Nikt nie wiedział, czym zajmuje się Franek. On sam nigdy nikomu nie powiedział tego, gdzie pracuje, ani co robi. Był taki skryty? Nie, po prostu czasami widocznie nie chodzi o to, że ludzie nie chcą opowiadać o sobie, ale właśnie o to, że nikt nie chce ich zapytać.

To już 25 lat po ślubie Franka, 5 po rozstaniu z żoną, a kilka po śmierci swoich rodziców. Córka Ewa już po liceum wyjechała z kraju, a jedyne, co po niej zostało to numer telefonu w komórce. Żona Irena pewnie też mieszka gdzieś daleko, chociaż nikt nie wie dokładnie gdzie, ani z kim. W samym środku nocy spakowała się i wyszła, moja miłość odeszła, tak nagle jak przyszła- zapisał sobie Franek na małej karteczce, którą przyczepił już dawno temu do lodówki. To chyba tekst, jakiejś mało znanej piosenki.

Było już bardzo mało czasu do świąt, więc i Franek udał się na zakupy, właściwie to było dość, dziwne, że zawsze aż tyle nosił ze sobą toreb, skoro wieczerzę wigilijną spożywał sam. Ostatnim punktem zakupów, jak co roku było oczywiście stoisko z karpiami. Można było je kupić w każdym supermarkecie, na praktycznie każdym rogu ulicy, ale Pan Franek zawsze chodził do jednego miejsca. Mimo, że nie było to najbliższe stoisko, wcale nie najtańsze a sprzedawcą był niemiły pan Adam, to jednak z jakiś powodów to właśnie tam chciał kupować ryby Franek.

- Dzień dobry- z wyraźnym uśmiechem zaczął Franek.
- Dobry- odpowiedział obojętnie sprzedawca Adam.
- Trzy karpie poproszę.
- Jakie? Małe duże?
- Obojętnie, jakie będą takie będą- odparł dziwnie zadowolony Franek- tylko poproszę dolać mi trochę wody do paczki, żeby nie zmęczyły się po drodze.

Adam nic już nie odpowiedział i tylko podał reklamówkę Frankowi, a ten z kolei nie chciał już nawet reszty.

Jako, ze grudzień w tym kraju jest zwykle bardziej deszczowy niż śnieżny to Pan Franek udał się nad jezioro. Pogoda nie zachęcała, więc nie było zbyt wielu spacerujących. Wszystkie ryby wciąż energicznie ruszały się w reklamówce, ale już po chwili jedna z nich była dłoniach Franka. Z daleka było widać, jakby coś do niej mówił, trwało to chwilę a potem ryba została uwolniona i wpuszczona do wody. Nie wiedząc dlaczego, ryba nie odpłynęła od razu, stała delikatnie falując, zupełnie, jakby na coś czekała. Kilka metrów dalej została wypuszczona druga ryba, ta również przez chwilę nie chciała odpłynął, ale potem obie zniknęły gdzieś w głębi. Franek miał wrażenie, że odpłynęły w jednym kierunku, ale uznał, że pewnie mu się jedynie zdawało. Trzecia ryba została wzięta do domu, jednak nie każdemu zdarza się dziś jakiś cud.

Popołudnie minęło na gotowaniu, paradoksalnie gotując dla jednej osoby robi się to tak samo długo, jak dla wielu, wszystkiego robi się po prostu trochę mniej, ale i tak najadłaby się gromadka dzieci, poza tym, zawsze jeszcze zostaje miejsce dla wędrowca, bo nigdy nic nie wiadomo…

Wszędzie atmosfera świąt, bo na każdym kroku podkreślany jest ich aspekt rodzinny, nawet w telewizji nie pokazują już niczego innego, niż wywiady z gwiazdami po sześciu rozwodach opowiadających o ciepłym rodzinnym gronie i magii świąt. Właściwie to nikt nie wie, kto ogląda te programy, bo albo ludzie są całymi dniami zajęci, albo na tyle zdołowani, że święta tylko ich dobijają. Franek również nie miał większej ochoty słuchać o tradycjach wigilijnych i o tym, gdzie jada się jaką zupę na święta, i dlaczego to właśnie babcia tej gwiazdy robiła tę najlepszą, wyłączył więc telewizor, a włączył radio i położył się do łóżka. Łagodna muzyka dobiegająca się z głośników próbowała zaprowadzić go w krainę znów, ale jemu niespecjalnie chciało się spad. Atmosferę przerwał dźwięk telefonu.

-Znowu te cholerne reklamy-pomyślał Franek.

Poszedł jednak sprawdzić, złapał za telefon i odczytał wiadomość: „ Gratulacje! Bierzesz teraz udział w losowaniu nagrody głównej…”. Nie miał ochoty czytać dalej i robiąc, nie wiedząc czemu, zawiedzioną i trochę smutną nawet minę odłożył telefon i poszedł do kuchni zrobić herbatę. Patrząc w okno czekał, aż woda się zagotuje. Usilnie starał się znaleźć jakaś gwiazdę na niebie, ale chmury wszystko zasłaniały, było zupełnie tak, jakby wszystkie gwiazdy zgasły.

Woda nie zdążyła jeszcze zawrzeć, a z pokoju dobiegły do niego słowa piosenki: „ I wonder if i’ll ever see you again”. -Lenny Kravitz wie o co chodzi- powiedział sam do siebie.

Herbata pomału się zaparzała, a Franek wrócił do swego pokoju. Robiło się już późno, więc odruchowo spojrzał na telefon, by sprawdzić godzinę. Jedna nieodebrana wiadomość-„Ewa”. Poczuł jak robi mu się ciężko na żołądku, kiedy zobaczył, że napisała do niego własna córka. Sam nie wiedział, czego miałby się spodziewać w wiadomości od niej, ale mimo wszystko ucieszył się ogromnie. Jeszcze nie wiedział, co jest w wiadomości, a już miał łzy w oczach. Nie wytrzymał już ani sekundy dłużej i otworzył wiadomość: „tato, mogę spędzić z tobą święta?”. Poczuł, że łzy wydostają się jego oczu, wiedział, że w głębi serca czekał na taką wiadomość, ale nie spodziewał się, że właśnie teraz go to spotka. Chciał do niej natychmiast zadzwonić, ale coś mu tego zabraniało. Z jednej strony chciał już teraz porozmawiać, ze swoją córką, a z drugiej czegoś się obawiał. Odpisał zatem „Przecież wiesz, że czekam”. Minęło kilka minut, ale wciąż nie dostał kolejnego sms’a. Mimo wszystko poszedł tego wieczoru spad szczęśliwy, jak nigdy wcześniej.

Obudził się wczesnym rankiem a pierwsze, co zrobił to znów spojrzał na telefon, ale niczego na nim nie zastał, cisza normalna, więc całkiem nieznośna, jak to mawiał klasyk. Jako, że w przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia nie było wiele pracy w firmie, to cały dzień mógł spędzić na przygotowaniach w domu. Nie był w stanie sobie przypomnieć, kiedy ostatnio z takim zaangażowaniem się do czegoś przygotowywał. Teraz zupełnie inaczej przykładał się do każdej potrawy, do każdej odkurzonej półki i do każdego umytego talerza. Wciąż podśpiewywał sobie piosenki, a nawet reklamy świąteczne i tradycje babci celebrytów nie wydawały się irytujące. Ba, nawet łapał się na tym, że się im przysłuchiwał.

Robiło się coraz ciemnej a telefon wciąż milczał, jednak Franek nie tracił nadziei. Wciąż żył wczorajszą wiadomością i wiarą, że już niedługo ją ujrzy. Przecież jutro ma być Wigilia, dzień cudów, kiedy mają dziad się cuda jeśli nie w Wigilię?

Było już zupełnie ciemno, zegar wskazywał godzinę 19:00 a Franek zaczął się delikatnie niepokoić. Czuł, że czas ucieka, a to na co czeka nie przychodzi. - Opamiętaj się miły, odetchnij, odpocznij- mówił trochę sam do siebie, trochę do zegara- jest czymś niezrozumiałym mechanizmu ciągły pośpiech. Sprawdził jeszcze raz telefon, czy aby nikt na pewno nie napisał, ale wciąż było pusto.

Nagle w domu roznosi się dźwięk dzwonka. Ktoś przyszedł! Franek wstał natychmiast i podszedł do drzwi, zajrzał przez wizjer, ale na klatce było na tyle ciemno, że nie był w stanie rozpoznać osoby, która do niego przyszła. Otworzył więc drzwi. Przed jego oczami okazała się niska, drobna osoba, jasne włosy, ciemne oczy, bardzo szczupła sylwetka. Prawdę mówiąc osoba ta nie wyglądała najlepiej, sprawiała wrażenie zmęczonej. - Cześć tato-powiedziała ciepłym głosem.

Franek nie odpowiedział od razu . Pierwsze co zrobił to zamknął oczy, przytulił swoją córkę, ściskając ją tak mocno, że dopiero po chwili zorientował się, że mógł przesadzić. Sam nie wiedział, dlaczego zamknął oczy, może podświadomie bronił się przed łzami. Po chwili je otworzył i zobaczył coś, czego się w ogóle nie spodziewał. Obok Ewy stały malutki człowieczek, który nie odzywał się ani jednym słowem.

- To jest Michał, jesteś jego dziadkiem.-powiedziała dziewczyna nie zastanawiając się długo. Franek po sekundzie, którą musiał poświęcić na przeżycie niemałego szoku wziął małego szkraba na ręce. Mały człowieczek nieszczególnie mu w tym przeszkadzał, był bardzo lekki. Patrząc na niego i na jego mamę nikt nie mógłby zwątpić w ich pokrewieństwo.

Weszli do środka. Zaczęli rozmawiać o wszystkim- o rzeczach małych i dużych, ważnych i błahych, ale żadne z nich nie miało ochoty zapytać o coś niekomfortowego, coś bolesnego. Zaczęli po prostu oddychać swoją obecnością, a Franek nie mógł napatrzeć się na swojego wnuczka, który teraz, mimo późnej już jak na niego godzinie bawił się zabawkami, które sam ze sobą przyniósł. A nie przynieśli wiele, mieli bowiem ze sobą jedynie mała torbę z podstawowymi rzeczami. Michała w końcu zmógł sen, ale Franek i Ewa rozmawiali jeszcze bardzo długo. Wszystko wyglądało zupełnie tak, jakby było zaplanowane, jakby właśnie tak miało być, jakby czas nigdy nie minął.

Franek wstał dość wcześnie, był to dzień Wigilii, było jeszcze dużo to zrobienia, a teraz, skoro jest Ewa z Michałem, jak dla kogo to wszystko szykować… Dziewczyna bardzo długo nie pojawiała się w kuchni, gdzie już od dość dawna rządził i dzielił mały człowieczek ze swoim dziadkiem, do którego jak na jednodniową znajomość szybko się przyzwyczaił.

-Co się dzieje z tą twoją mamą, co?- Zapytał Franek, nie łudząc się, że Michał mu odpowie. Tak rzeczywiście się stało, dziecko nie potrafiło jeszcze mówić, pokazał tylko na swój brzuszek, zupełnie jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział jak.

Dochodziło południe, a Franek zaczął martwić się o Ewę, dlaczego ta jeszcze nie wyszła z pokoju, ale zastanowienie przerwał dzwonek telefonu. Złapał za telefon a napis, jaki się wyświetlił wstrząsnął nim niebywale. Podszedł do okna i niepewny odebrał połączenie.

-Halo?- zaczął.
-Cześć. Zupełnie nie wiem, co mam ci powiedzieć. Nie wiem, czy w ogóle masz ochotę mnie wysłuchać, dlatego chce powiedzieć wszystko od razu. Wiem, że są święta, które większość spędza w swoich domach, ale nie wszyscy mają jeszcze swoje domy. Dużo bym oddała, by ta rozmowa nigdy nie musiała mieć miejsca, ale wiem, że żałowałabym, gdybym nie zapytała. Franek, czy mogę dziś spędzić u Ciebie Wigilię? Przywiozę wszystko, co trzeba, ale jeśli nie chcesz mnie dziś widzieć, wszystko zrozumiem. Już dawno chciałam zadzwonić, ale nie wiedziałam, co mam ci powiedzieć…
-Cześć Irenko, tylko nie zapomnij o mandarynkach i bądź jak najszybciej! Czekam.

Kobieta rozłączyła się, a Franek nie dowierzał temu, co się właśnie wydarzyło. Sam nie wierzył w to, co powiedział i czemu to powiedział... Wiedział jednak, że chyba jednak na to czekał. Może nieświadomie, może niechętnie, ale jednak…

W drzwiach kuchni ukazała się Ewa, była jeszcze bledsza, słabsza niż dnia wcześniejszego. Dopiero promienie słońca ukazały boleści na twarzy młodej kobiety, które jednak za wszelką cenę chciała udowodnić, że wszystko jest w porządku. Franek nadal bał się zapytać o jej zdrowie, dlatego zapytał o coś zupełnie innego.

-Masz kontakt z mamą?
-Taki sam jak miałam z tobą, czyli żaden.
-No to dziś będziesz miała okazję znów ją spotkać. Będzie na kolacji.

Ewa nie kryła swego zaskoczenia, ale nie miała też pomysłu na to, co odpowiedzieć swemu ojcu. Podeszła do synka i podała mu coś do zjedzenia. Z upływem czasu humory znów wszystkim zaczęły dopisywać, chyba każdy ucieszył się i tak naprawdę czekał na spotkanie z Ireną, pomimo tego, że nikt zapewne nie miał pomysłu, co sobie wszyscy powiedzą. Godziny mijały dość szybko, a punktualnie o 16.00 zadzwonił dzwonek do drzwi, Franek wraz z Ewą zamarli na chwilę, ale później zdecydowali się otworzyć drzwi. Po chwili ujrzeli piękną kobietę, bardzo podobną do Ewy, która wyglądała jednak na mniej zmęczona niż córka. Przez kilka pierwszych sekund nikt nie widział, co ma powiedzieć, ale po chwili Ewa uwiesiła się na szyi matki, tak jak kiedyś, jakby znów miała dziesięć lat. Z sytuacji chyba najbardziej zadowolony był Michał. W ciągu jednej doby bowiem, zdobył całkiem nowego dziadka i całkiem nową babcie, której nigdy wcześniej nie widział, a mimo to oni zajmowali się nim, jakby wychowywali go od dzieciństwa.

Całą sytuacja wydawała się wszystkim jak dziwny sen. Nie widzieli się od tylu lat, nie potrafili utrzymać ze sobą kontaktu, a teraz rozmawiają ze sobą co najmniej, jak świetni znajomi, tak jakby nic się nie stało, a niewygodne tematy nigdy nie istniały.

-To co? Chyba pora otworzyć prezenty?- Zapytał radośnie Franek.
- Ale ja niczego dla was nie mam- odpowiedziała smutno Ewa.
-Ja również- dodała Irena, nie ukrywając zmieszania.
-Ależ nie szkodzi! Myślę, że możemy zobaczyć, co zostało z poprzednich lat!

Franek zaprowadził wszystkich do pokoju, w którym stała sporych rozmiarów szafa, a po otworzeniu, której okazało się, że w środku znajduje się sporo paczek. Każda podpisana była imieniem i rokiem. Żeńska cześć osób dopiero po chwili zrozumiała, że są to wszystkie prezenty, które mieli dostać we wszystkie poprzednie święta, ale nie mogli, bo najzwyczajniej w świecie nie spędzali świąt razem…

- Musicie tylko podzielić się prezentami z Michałem, bo chyba nie zamierzacie zatrzymać wszystkiego dla siebie?- Dodał uśmiechnięty Franek.

Wieczór mijał bardzo szybko. Nikt nie myślał o tym, co będzie jutro, jak dalej będą wyglądać ich relacje. Żyli po prostu chwilą, ciesząc się z tego, jak to wszystko wyszło. Robiło się coraz później, i jak już każdego życie nauczyło, nie wszystko może być piękne od początku do końca…. Kiedy Michał już poszedł spad a reszta wciąż siedziała przy wigilijnym stole zaczęli rozmawiać coraz poważniej. W końcu Irena zapytała:

-Dlaczego zgodziłeś się, bym dziś mogła być tu z wami?
-Dlaczego? Nie wiem. Ale chyba chodzi o to, żeby słuchać własnego serca. Gdybyśmy mieli słuchać rozumy, to bylibyśmy mądrzejsi czy szczęśliwsi? Wydaje mi się, że rozum jest jak jezioro- zimą pokrywa go lód, a serce jest jak rzeka- nigdy nie zamarza.

Rozmawiali tak jeszcze długo, aż nadszedł moment, kiedy musiało wydarzyć się coś złego. Głos, już nie tak radosny, jak wcześniej, ale już poważny, całkiem codzienny, zabrała Ewa.

-Jak pewnie zauważyliście nie wyglądam najlepiej. Jest wielu rzeczy, których wstydzę się w życiu, ale najbardziej żałuję tego, że spotkaliśmy się dopiero dzisiaj. Mój wygląd niestety nie jest przypadkowy, nie chciałem mówić tego w święta, ale muszę- jestem ciężko chora. Mam gruczolakoraka – zaawansowany, niewyleczalny nowotwór żołądka. Zostało mi bardzo niewiele czasu, dlatego chciałam, abyście zaopiekowali się Michałem. Po jutrze, czyli w drugie święto, mam mieć przeprowadzoną operację, która ma dać mi jeszcze kilka tygodni- ostatnie słowa mówiła bardzo niewyraźnie dusząc w sobie płacz.

Franek wraz z Ireną długo patrzyli na swą córką nie dowierzając w żadne słowo, które do nich wypowiedziała. Nie potrafili znaleźć żadnego słowa, które byłoby w stanie opisać, to co przed momentem poczuli. Nagła pustka wypełniła atmosferę radosnych już świąt. Ewa opisała im historię swej choroby i nikt nie był w stanie powstrzymać już łez. W tym momencie jedyną szczęśliwą osobą w mieszkaniu był mały Michał, który nie mógł mieć świadomości, że już niedługo nie będzie mógł być ze swoją mamą…

Chyba nikt nie mógł spad tej nocy, ale chyba najbardziej oszukany czuł się Franek.

-Boże! Jak to jest, że sprawiasz cud na święta, tylko po to, by zabrać go kolejnego dnia?

Pierwszy dzień świat nie wyglądał już tak jak wigilia, nikt nie był w stanie pogodzić się z chorobą Ewy i tym, że nic nie są w stanie zrobić. Przez całą świąteczną mszę, w której uczestniczyli, Franek nie myślał o niczym innym, zdawał się totalnie nieświadomy, obecny tylko ciałem. Świętami bawił się już tylko Michał, który był zachwycony nowymi dziadkami, bo wiadomość, że już niedługo będą to jego jedyne bliskie osoby nie mogła do niego dotrzeć.

Drugi dzień świąt zaczął się bardzo nietypowo, pierwsza obudziła się i wstała właśnie Ewa. Może to stres, obawia przed czekającą ją tego dnia operacją spowodowała, że chciała być gotowa jak najszybciej. Chciała również wyjść z domu, zanim wstanie Michała, i w razie niepomyślności operacji pożegnała się z nim przez sen, wszystko dlatego, by ten nie musiał oglądać jej płaczącej i jeżeli, pozostaną w nim jakieś wspomnienia- nie były to obrazy łez. Miała dzisiaj wyjątkowo dużo siły, nie była tak zmęczona jak co dzień, a ból był bardziej znośny. Trochę się tego obawiano, gdyż całe życie słyszała o tym, że na chwilę przed najgorszym zawsze stan zdrowia wydaje się poprawiać, a pacjenci wydają się zdrowieć, kiedy tak naprawdę tracą resztki człowieczeństwa.

Ktoś musiał zostać z Michałem w domu, gdyż nie chciano zabierać go do szpitala. Traf padł na Irenę, a Franek wraz z córką udali się do szpitala. Był to planowany zabieg, więc wcześniejsza hospitalizacja nie była konieczna, pacjentka praktycznie w kilka godzin po przyjęciu do szpitala mogła być poddana zabiegowi. Franek bardzo długo nie mógł rozstać się z Ewą, wiedział, że jest duża szansa, że widzi ją po raz ostatni. Kiedy mijała ich ostatnia wspólna minutą złapał ją za rękę, która była tak drobna, koścista a jednocześnie delikatna, że nie mógł uwierzyć w to, że zaraz miał być koniec. Odjechała na salę operacyjną. Dalej nie mógł już za nią pójść i aż przypomniał mu się cytat, z jednego filmu, chociaż nie mógł przypomnieć sobie z jakiego, a brzmiał tak: „Nie idź tam, dokąd pójść za tobą nie mogę”. Lekarze (bo było ich kilku podczas operacji) poinformowali, że jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to operacja trwać będzie od trzech do czterech godzin.

Kiedy tylko drzwi sali zamknęły się Franek udał się do szpitalnej kaplicy, ale nie był w stanie wysiedzieć tam dłużej niż 40 minut, wrócił pod salę i tam, zagryzając pięści oczekiwał końca operacji. Po około godzinie ktoś wyszedł z sali operacyjnej, a za nim kolejna osoba, i jeszcze jedna. Franek wiedział, że to nie może oznaczać nic dobrego, że operacja miała trwać kilka godzin, a kończy się już po jednej. Nie wytrzymując długo podszedł pospiesznie do jednego z lekarzy z zapytaniem o stan córki. -Sprawa wygląda w ten sposób, że po otworzeniu pańskiej córki wszyscy lekarze jednoznacznie stwierdzili, że w tym przypadku cały zespół kilka chirurgów nie jest do niczego potrzebny. Po obejrzeniu stanu narządów wewnętrznych pana córki zdecydowano o nieingerowaniu, a brzuch zostanie zaszyty. Niestety nic więcej nie jestem panu w stanie powiedzieć, za chwilę wyjdzie lekarz prowadzący, który wszystko panu wytłumaczy.

Franek nie odpowiedział ani słowem. Nie znał się zupełnie na chirurgii, a na nowotworach już kompletnie, zatem jeszcze bardziej zaniepokojony czekał aż drzwi sali znów się otworzą. Tak stało się kolejne 30 minut później. - Panie doktorze, co moją córką?- zapytał natychmiast. - Proszę przejść do mojego gabinetu, nie mogę rozmawiać o takich rzeczach na korytarzu.

Udali się zatem do gabinetu lekarza, gdzieś nieśpiesznie, ku niezadowoleniu Franka zaczęli rozmowę. -Sprawa wygląda następująco… U pańskiej córki zdiagnozowano bardzo zaawansowane stadium nowotworu z dużym prawdopodobieństwem przerzutów do okolicznych organów. Sama próba operacji i przedłużenie jej życia o kilka tygodni była bardzo ryzykowna i z niedużą szansą powodzenia. Franek siedział i słuchał nie będąc w stanie uporządkować myśli. -Zdjęcia wykonane za pomocą aparatu RTG i USG potwierdziły obecność guzów. Były na tyle duże, że część zespołu zasugerowała, by nawet nie zaczynać operacji, ale po dalszych rozmowach zdecydowana się podjąć sprawę. Kiedy otworzona pana córkę, okazało się, że niewidoczne są żadne zmiany nowotworowe, nie doszukano się żadnych guzów, ani niepokojących objawów. Spodziewano się, że zostały pomylone zdjęcia pacjentów, lub sami pacjenci, ale to też już wykluczyliśmy… -Nie bardzo rozumiem… -Jako lekarz mogę powiedzieć dwie rzeczy: na stan mojej obecnej wiedzy pańska córka jest kompletnie zdrowa. Nowotwór uległ całkowitej remisji- to pierwsza rzecz. Drugą jest to, że według medycyny takie cofnięcie się choroby jest niemożliwe, a takie przypadki ludzie nazywają cudami.

Kilka dni po operacji dokonano kolejnych badań, które potwierdziły całkowity zanik nowotworu, a tempo w jakim Ewa odzyskiwała siły było niespotykane. Od tego czasu Franek coraz więcej czasu spędzał w kaplicy, dziękując za to, co się stało, jednocześnie nie mogąc uwierzyć, w to, co ostatnimi dniami wydarzyło się w jego życiu. Przypomniała mu się historia sprzed kilku dni. Historia z karpiami i to, co im powiedział, kiedy je uwalniał. A powiedział tak:

„Czasami nie wystarczy czekać na cud, trzeba się nim stać, wy ryby, aby przeżyć potrzebowaliście cudu, który ja mogłem wam dać, może teraz ja jakiś dostanę?”

-Boże, nie byłem do dziś świadomy, jak wiele ostatnio dostałem. Zdarzyły się dwa cuda- powrót rodziny i uleczenie córki…. I aż się boję pomyśleć, co by się stało, gdybym wypuścił i trzecią rybę!  

Sort:  

Jak dla mnie... jak najbardziej możesz zostać pisarzem :) Najtrudniejsze, to chyba wpaść na pomysł, a Tobie, jak widzę, nie sprawia to kłopotu :) A potem pozostaje ubrać pomysł w słowa i już mamy fajne opowiadanie... Twórz dalej i się nie zastanawiaj, czy warto... bo na pewno warto :)

Świetne opowiadanie! Niezwykłe ciepłe i wzruszające...

Dziękuje! Gotowi na kolejne opowiadanie? Tym razem bardziej fantasy :)

Pisz! Pisz!! Pisz!!!

Wrzucę po pracy pierwszą część mojego drugiego opowiadania :)

Coin Marketplace

STEEM 0.26
TRX 0.20
JST 0.038
BTC 97427.07
ETH 3595.97
USDT 1.00
SBD 3.91