"Mój dom nad Odrą" - recenzja
Odcięte od świata miasto potrzebuje jak najszybciej połączenia kolejowego. Problem polega na tym, że okoliczne obszary terroryzowane są przez uzbrojonych bandytów. Burmistrz organizuje robotników i zapewnia im ochronę. Po wielu dniach ciężkiej pracy do miasta wjeżdża pociąg entuzjastycznie witany przez mieszkańców. Nie, to nie opis westernu, to fragment pamiętników… burmistrza Darłowa z 1946 roku.
Narracja o zasiedlaniu Ziem Odzyskanych (przy okazji szczodrze obdarzonych epitetami: piastowskie, słowiańskie, pierwotnie polskich) była niezwykle istotna w PRL-owskiej propagandzie. Osadnicy urastali w niej do rangi pionierów, zdobywców nowych lądów, ale też tych co odbierali to co nasze i wyrównywali dziejowe krzywdy. Co zaskakujące, przynajmniej na tym poziomie, propaganda odpowiadała faktom. Nowi przybysze często stykali się z problemami podobnymi do tych jakie spotykały zdobywców “Dzikiego Zachodu”, a poczucie odpłacenia Niemcom za lata okupacji było dość powszechne. W celu ugruntowania polskich praw do tych ziem w powszechnej świadomości, a także stworzenia odpowiedniej wizji tamtych dni, kilkakrotnie ogłaszano konkursy na pamiętniki “osadników Ziem Zachodnich”. Opublikowano te relacje, które w żaden sposób nie sprzeniewierzyły się partyjnym narracjom. Książka “Mój dom nad Odrą” jest próbą ukazania tych tekstów, które nie przebiły się przez cenzurę bądź zostały przez nią okrojone.
Przyznam szczerze, że nie rozumiem do końca dlaczego Beata Halicka wybrała akurat te, a nie inne wspomnienia. Lektura wstępu niczego w tej materii nie wyjaśniła. Rozumiem, że chodziło o ukazanie czytelnikowi możliwie różnych perspektyw, ale do zbioru trafiły zarówno kilkustronicowe życiorysy jak i długie na wiele kart wspomnienia. Myślę, że bez kilku relacji moglibyśmy się spokojnie obyć, a zamiast nich poznać jakąś inną, nieco bardziej rozbudowaną opowieść.
Sam wstęp zresztą jest bardzo sensownym wprowadzeniem w temat. Barbara Halicka w kilku krótkich słowach przedstawia najważniejsze problemy tamtej epoki, przekazuje informacje dotyczące PRL-owskich konkursów i opisuje wybrane teksty. Niezrozumiały, pozostał dla mnie przytyk skierowany w stronę autorki jednego ze wspomnień. Zdaniem redaktorki tomu słowa “Szczecin zaroił się od Żydów” oraz określenie Żydów jako “krzykliwych” to odwoływanie się do antysemickich stereotypów. Trudno się z taką tezą zgodzić jeśli mamy świadomość, że spisująca wspomnienie była jednocześnie gorąco oburzona pomysłem stworzenia gett dla Żydów. Można rzecz jasna, doszukiwać się ukrytych (i nie do końca świadomych) tendencji antysemickich w samych takich określeniach, mam jednak wrażenie, że to szukanie dziury w całym.
Przejdźmy jednak do meritum - pamiętniki z omawianego zbioru to kawał dobrej redaktorskiej roboty. Tekst został odpowiednio przygotowany, a nieliczne literówki nie wpływają negatywnie na jego odbiór. Mamy tu rozmaite narracje i bardzo różne podejście do tematu konkursu. Niektóre opowieści są niezwykle emocjonalne (poruszająca historia wrażliwej Izabeli Grdeń), inne skupiają się na wiernym relacjonowaniu kolejnych wydarzeń. Czytać można je w najróżniejszy sposób: jako źródła historyczne, jako obyczajową opowieść lub też swoiste spojrzenia na wielkie narracje “z dołu”. Zwłaszcza ta ostatnia perspektywa wydaje mi się szczególnie kusząca - jak w kalejdoskopie przed naszymi oczyma przesuwają się obrazki, których nie zobaczymy w gazetach z tamtych lat. Rozpasanie radzieckich żołnierzy, szaber, problemy z żywnością, fatalna logistyka, a czasem nawet zwykła ludzka niedoskonałość to chleb powszedni osadników.
Warto zwrócić uwagę na kilka powtarzających się obrazów. Pierwszy z nich to wizja radzieckiego żołnierza: może sobie z niej kpić Andrzej Stasiuk we “Wschodzie”, ale trudno przypuszczać aby tyle osób naraz kłamało pisząc o własnych doświadczeniach. O ile jeszcze oficerowie Armii Czerwonej ukazywani są raczej w pozytywnym świetle to już szeregowi żołnierze kumulują w sobie same najgorsze cechy. Powszechne są gwałty (przerażają zwłaszcza opisy ciał zgwałconych Niemek), kradzież na masową skalę czy traktowanie ludności cywilnej jak wroga. Dochodzi nawet do potyczek z polskimi wojskowymi. Często z soldatami współpracują UBecy (również odmalowywani w jak najgorszych barwach).
Druga powtarzająca się narracja, która uderzyła mnie jeszcze mocniej to historie o tym jak nowy system niszczył ambitnych pracowników. Wielu z pionierów szczerze wierzyło w nową Polskę i nowy ład społeczny. Co więcej lektura tych wspomnień uświadomiła mi, że odrobina dobrej woli w kierownictwie partii mogłaby sprawić, że rozliczenie z PRLem nie byłoby tak gorzkie. Tymczasem wielu pionierów po latach ciężkiej pracy bywało od niej odsuwanych z prozaicznych powodów. Na ich miejsce przybywali “partyjni mierni ale wierni”. Dziś może nas śmieszyć historia Domu Kultury w Sulechowie, którego pierwszym dyrektorem został… analfabeta, ale opowieści o poczuciu krzywdy ludzi pozbawionych pracy (np. z powodów wyznaniowych) doskonale obnażają głupotę tamtych władz.
Trzecia ciekawa sprawa to przekonanie o spisku ludności niemieckiej. Początkowo brałem to za powszechny resentyment, ale zarzucony kolejnymi faktami musiałem chociaż częściowo przychylić się do prezentowanej narracji. Społeczność niemiecka nie darzyła Polaków zbytnią sympatią (nie ma się co zresztą dziwić) i nadal żywiła nadzieję, na powró dawnych władz. Wobec pogarszającej się sytuacji swoją złość wyładowywano np. na budynkach. Płonęły szkoły, posterunki milicji, pałace, urzędy. W pewnym momencie mówiono nawet o pladze pożarów na całych Ziemiach Odzyskanych. Wszystko skończyło się po wysiedleniu Niemców. Wspomnieć trzeba też o wielu przypadkach SS-manów rozpoznawanych przez swoje niedoszłe ofiary w… szeregach PPR-u.
Bardzo wiele miejsca poświęca się szabrownikom. Problem był olbrzymi bo na Ziemiach Odzyskanych dorabiało się sporo ludzi z innych części kraju. Organizowano całe wyprawy, które wywoziły dobra z opuszczonych domów, a czasem nawet napadały na ludność cywilną. Podobnie postępowało wojsko. Jeden z autorów opisuje odnalezienie bezcennego zbioru zabytkowych druków z Chin. Niestety nim zdołał zawiadomić o tym fakcie kogokolwiek, do wsi przyjechali radzieccy żołnierze i kolekcję wywieziono. O tym, że ocena problemu nie zawsze była łatwa świadczy przypadek dyrektora jednej z lokalnych szkół. Kiedy zaczęto badać kierowane nań donosy okazało się, że mężczyzna większość szabrowania mienia przekazywał placówkom jakimi zarządzał.
Lektura “Mojego domu nad Odrą” pozwala zrozumieć jak ważne i istotne dla nas sprawy odchodzą w zapomnienie już po kilku dziesięcioleciach. Bohaterowie książki o wielu kwestiach jedynie napomykają uznając je za powszechnie znane. Przypisy pojawiają się rzadko, stąd aby zrozumieć czym była “afera gryficka” czy kogo zamordowano podczas “sprawy mosińskiej” musiałem sięgnąć do innych źródeł. W kwestii afery szpiegowskiej Persila (tak chodzi o firmę sprzedającą proszek!) do tej pory nie udało mi zweryfikować faktów. Warto zastanowić się nad tym podczas czytania - być może też dojdziecie do wniosku, że sprawy dziś ważne dla potomnych mogą wydać się niegodne pamięci.
Historia XX wieku nie fascynuje mnie szczególnie, ale dzieje Ziem Odzyskanych stanowią wyjątek. Mam świadomość, że wiedziemy życie pod każdym względem łatwiejsze niż osadnicy z tamtych lat. Nie mamy problemów z zakupem jedzenia, do Poznania możemy dojechać w kilka godzin (a nie w dwa dni), po ulicach nie krążą pijani radzieccy żołnierze, a w lasach nie spotkamy Werwolfu. A jednak jest coś czego autorom tych pamiętników zazdroszczę - faktu, że jako ostatni ludzie z tej części świata mogą nazywać się odkrywcami. Bez map, bez podstawowej wiedzy, a czasem nawet bez szczególnej ku temu chęci eksplorowali połacie nieznanego lądu, przemierzali opuszczone miasta czy wsie pełne nieprzychylnych autochtonów. Czasem kierowała nimi żądza zysku, czasem wiara w możliwość uczynienia świata lepszym. Kolonizowali, zasiedlali, zwyciężali i ponosili porażki, brali te Ziemie w posiadanie i kształtowali na nowo najlepiej jak potrafili. “Mój dom nad Odrą” to niezwykła możliwość spojrzenia przez chwilę ich oczyma.
O książce nigdy nie słyszałem, na pewno chętnie sięgnę, gdy będę miał taką okazję.
Sam w swojej rodzinie mam osadnicze historie (choć sami bohaterowie niechętnie o nich mówią). Jedną z nich opisałem tutaj: http://marginesy.katafrakt.me/2017/04/z-kresow-na-odzyskane/
Dzięki za ciekawy link :) Z kolei mi ktoś podrzucił namiary na ponoć niezły reportaż z tamtych lat. A konkretniej książkę Wandy Melcer "Wyprawa na odzyskane ziemie".