Dzięki @niepoprawny za publikację pod tagiem #pl-religia, a także za wysiłek włożony w przedstawienie Twoich "problemów z Bibią" (z których niektóre mam także ja). Czegoś tu jednak nie rozumiem.
Wczoraj napisałeś długi i sensowny komentarz, który z chęcią upvotowałem, o problemach z zabezpieczaniem debat światopoglądowych przed "fanatykami i ideologami", a także zainspirowanym religią prawem. Dzisiaj mimo nadal całkiem logicznych wywodów - jakoś nie umiem upvotować...
Chodzi o to, że nie wiem, co właściwie chcesz osiągnąć. Po co ten post?
Zapytam tak: od kogo oczekujesz odpowiedzi i z kim chcesz debatować? Jeśli od ateistów i nie chrześcijan, to się zawiedziesz, bo oni z reguły nie są zainteresowani obroną Biblii. Jeśli od chrześcijan, to po co te wstawki o "bzdurach"? Jeśli obawiasz się fanatyzmu, po co prowokować takie zachowania? A jeśli zwracasz się do chrześcijan gotowych do rozmów i krytycznych wobec własnego Kościoła - jaki ma sens używanie takich nieprzyjemnych dla wierzącego określeń?
Jest tyle kulturalnych określeń: "niejasności", "sprzeczności logiczne", "niekonsekwencje itp". Ja bym poszedł jeszcze dalej - na początku debaty nawet nie mów, że "to jest nielogiczne", powiedz: "mam wrażenie, że to nielogiczne". W ten sposób zaprasza się innych naprawdę do debaty: nie tyle poprzez dobre argumenty, co najpierw przez szacunek i dopuszczenie do siebie myśli, że także Ty możesz się mylić.
(A może usunąłbyś z tekstu te niepotrzebne "ozdobniki"? Wtedy ja, a pewnie także inni z przyjemnością Cię upvotujemy i opowiem Ci, co ja o tym myślę - z punktu widzenia kogoś od wielu lat popularyzującego "nie-fanatyczną", ponadwyznaniową biblistykę).
Przesuwamy zatem granicę dyskutowania o kwestiach religijnych do poziomu, gdzie nie mogę czegoś nazwać, zgodnie z tym co myślę, bzdurą, bo komuś się użyte słowo nie podoba. Sorki, ale to już autocenzura. Ja dopuszczam myśl, że się mylę, ale jak nikt nie przedstawił żadnych dowodów na prawdziwość biblii, to nie mogę napisać, że to bzdury? Jeśli ktoś nie potrafi z jednej strony - oddzielić argumentu od opinii, dlatego, że występują w jednej wypowiedzi; z drugiej - nie będą dyskutować, bo jakieś słowo ich kłuje i nie potrafią myśleć, bo ktoś powiedział "kupa". Nie jestem zainteresowany. Jeśli coś jest bzdurą, nazwę to bzdurą. Bo jest nieprawdziwe, kłamliwe i zwodzi ludzi. Tak jak ktoś zachowuje się jak kretyn, to powiem mu, że zachowuje się jak kretyn. Nie będę go głaskał jak gwałci logikę i rozsądek, w imię dziwnie rozumianej politycznej poprawności. Nie nazywam rozmówcy debilem, mówię, że pomysł jest debilny, poglądy są głupie, a postawy bzdurne. Jak ktoś się utożsamia ze swoimi poglądami i czuje się przez to dotknięty, to ma głębszy problem i nie powinien w ogóle dyskutować na te tematy. Nie jest do tego wyposażony intelektualnie.
Piszesz o popularyzacji nie-fanatycznej, ponad-wyznaniowej biblistyki. Sorki, ale nie mogę się podpisać pod propagowaniem czegoś, co jest bez sensu. Chcesz popularyzować książkę, która popiera niewolnictwo, utrwala niższość kobiet, stawia człowieka nad naturą i pielęgnuje wiele szkodliwych i bezwartościowych zasad i pseudo-etycznych wartości. Rób to po swojemu, ale nie mów mi, że nie mogę tego nazywać po imieniu, czy wygłaszać swojej opinii.
Dlatego jeśli chcesz otwarcie dyskutować z różnymi ludźmi na interesujące Cię tematy - nie stawiaj się automatycznie w roli cenzora. Dyskwalifikujesz kogoś, dewaluujesz jego tekst czy wypowiedź i odmawiasz udziału w dyskusji, bo użył słowa, którego ty byś nie użył...to jest słabe. Oznacza, że jednak nie jesteś otwarty na rozmowę z kimś, kto nie myśli i nie pisze "po twojemu". Czy tak samo odmawiasz dyskusji komuś, kto zgodnie z tym co mówi biblia, nazwie ateistę bezrozumnym heretykiem? Naprawdę - jedno słowo tak bardzo cię wytrąca z równowagi? Ciekawe jakbyś rozmawiał z islamistą, który, zgodnie z jego świętą księga, nazwałby każdego z nas psem pogańskim, gorszym od trzody chlewnej. Też byś się "obraził" bo użyłby jakichś słów, których według twoich osobistych reguł, nie powinien użyć?
Chcę rozmawiać z ludźmi, którzy nie boją się słów. I chcą dyskutować. Nie szukają głupot, żeby za wszelką cenę dyskusji uniknąć... Jak umówimy się na debatę uniwersytecką, ustalimy reguły - to będziemy dyskutować według takich reguł. Dopóki rozmawiamy w swobodnym środowisku - czepianie się słówek to unik ze strony kogoś, kto przedkłada poprawność nad meritum dyskusji. Czyli tak naprawdę nie jest zainteresowany dyskusją...
To jest właśnie to o czym pisałem po twoim postem - zabezpieczacie sobie tyłki, żeby nikogo nie urazić; bo się boicie, że kogoś to urazi. A jak religianci na nas plują, to mówicie, że to deszcz.
@niepoprawny, napisałeś:
"jak nikt nie przedstawił żadnych dowodów na prawdziwość biblii, to nie mogę napisać, że to bzdury?"
Źle mnie zrozumiałeś. Możesz napisać, co chcesz, ale pewnymi sposobami wyrażania się odstraszysz potencjalnych oponentów-chrześcijan. I z kim wtedy będziesz rozmawiał?
Dobrze zrozumiałem, tylko nie jestem zainteresowany dyskusją z kimś, kogo słówka bolą...taka dyskusja jest bez sensu, skoro użyte słowo jest ważniejsze niż jego treść... bo mogę napisać, że to bzdury owijając w bawełnę, tylko po co? Żeby coś ukryć? Chyba nie o to chodzi...
Stwarzanie dobrej atmosfery do dialogu z oponentem to moim zdaniem co innego, niż "owijanie w bawełnę". Nie widzisz tej różnicy?
Nie mogę brać pod uwagę tego co wszyscy potencjalni czytelnicy mogą uznać za "przyjazną/dobrą atmosferę". Dla każdego będzie to oznaczało coś innego. I ma to mnie kosztować swobodę wyrazu, żeby zadowolić czyjeś miękkie podbrzusze...bo może
poczuć się źle, że coś skrytykuję? Albo jak skrytykuję. Mogę w takim układzie w ogóle nie pisać, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto poczuje się niekomfortowo wobec moich słów...wszystkich nie zadowolisz, więc branie pod uwagę potencjalnych reakcji na opinie czy argumenty jest bez sensu. Tak jak pisałem - odpowiadam za to co pisze, nie za to, jak ktoś na to zareaguje.