Trwoga i drżenie Søren Kierkegaard
Wstęp
Spotkanie z kolejnym filozoficznym dziełem kolejnego filozofa. Tym razem wybór padł na duńskiego ojca chrześcijańskiego egzystencjalizmu Sørena Kierkegaarda i jego Trwogę i drżenie. Tak naprawdę chciałem od tej książki rozpocząć przygodę z filozofią, jednak coś mnie przekonało, żeby zacząć od Schopenahuera i jego O podstawie moralności. W sumie dobrze zrobiłem, bo książka Kierkegaarda jest o wiele cięższa i mniej zrozumiała niż dzieło niemieckiego pesymisty. Osobiście uważam, że na ten stan rzeczy może mieć wpływ chaotyczne tłumaczenie Maksymiliana Bienenstocka, który zapewne chciał przybliżyć nastrój oryginału, jednak u mnie wzbudził trwogę i zmęczenie, język i wywody są szorstkie i ciężko zrozumiałe. Pomimo trudności coś mnie do tej książki ciągnęło i udało mi się ją przeczytać, choć zapewne będę musiał czytnąć ją ponownie, bo mało z niej wyniosłem ile chciałem.
Motyw
Kierkegaard rozpoczyna swoje dzieło od bardzo kontrowersyjnej historii w Biblii, mianowicie poświęcenie w ofierze Pańskiej jedynego syna Abrahama na górze Moria. Autor pisze, że przez tę historię nie mógł spać po nocach i cały czas o niej rozmyślał. Podaje on cztery różne zakończenia owego wydarzenia, a następnie przedstawia swoje rozważania na temat paradoksu moralności w świetle wypełnienia obowiązku boskiego (tzw. teleologiczna suspenzya etycznego).
Duński filozof czyni różnicę między rycerzem wiary (Abrahamem) a jakimkolwiek innym bohaterem tragicznym, wykazując, że bohater tragiczny zwykle robi coś, aby wzbudzić podziw, współczucie lub żal u odbiorcy, zaś rycerz wiary zazwyczaj robi coś tylko i wyłącznie z obowiązku boskiego. Ze swoimi troskami, wynikającymi z owego obowiązku, zostaje całkowicie sam. Nie ma się zwrócić ku nikomu. Wszelakie bóle i ciężary z tym związane musi zdusić jedynie w swoim sercu i wypełnić obowiązek. Co prawda czyn jaki Abraham miał zrobić był moralnie haniebny, jednak obowiązek zmusił go do tego, żeby ślepo zaufał Bogu. Właśnie to Kierkegaard nazywa paradoksem, który go tak jakby usprawiedliwiał. To ma mówić czytelnikowi, że wiara to tak naprawdę jeden wielki paradoks. Droga ku nieznanemu pełna sprzeczności, trwogi i drżenia. Jednak pełne zaufanie Bogu da nam szczęśliwe zakończenie, według filozofa.
Nie wiem czy mogę się zgodzić, że obowiązek boski i związany z nim paradoks etyczny usprawiedliwia wszelakie moralnie wątpliwe zachowania. Jednak pasja z jaką pisze Kierkegaard o Abrahamie i o obowiązku, który czyni z niego rycerza wiary, jest niezwykle ciekawa i niepodrabialna.
Następnie filozof dużo miejsca zabrał na opis trwogi, tej którą czuł Jezus podczas wypowiadania słów do Judasza 'czyń prędzej co masz czynić' czy na krzyżu 'Panie mój, czemuś mnie opuścił?'. Według filozofa trwoga połączona z wiarą doskonale kształtuje człowieka, bowiem kieruje go do nieskończoności, czyli Zbawienia. Zaś sama trwoga skupia człowieka na tym co skończone i to jest według egzystencjalisty droga na zgubę. Przyznaję, że ciekawe wnioski. Myśląc o tym głębiej przyszedł mi na myśl obraz wszelakich ofiar wojen światowych czy komunizmu, którzy cierpieli w obozach wykonując katorżniczą pracę czy poddawani torturom łapali rozpaczliwie resztki sił i życia by przetrwać. Wiadomo, że wiele tych osób dotknęła trwoga. Jednak ci, którzy trwogę połączyli z wiarą, nie chodzi mi o tylko wiarę w Boga, ale również o wiarę w sprawiedliwość, stali się niezłomnymi ludźmi nie do zdarcia. Ich wiara, czyli (według Hegla) wewnętrzna pewność przewidująca nieskończoność motywowała ich do obowiązku przetrwania i dzięki której wielu z nich przetrwało. Takie moje zdanie.
W dalszej części rozważań podlega temat Boga jako nauczyciela i jego stosunku do ucznia, pokazując tutaj wyjątkowość boskiego nauczania - Kierkegaard w pięknych słowach opisuje to jak Bóg stał się tym najnędzniejszym, aby każdy, nawet ten najmniejszy i najnędzniejszy, mógł znaleźć w nim swojego nauczyciela. Bóg nie chciał pozyskać uczniów i wzbudzać w nich podziw dla Jego wielkości i potęgi, a raczej chciał pozyskać uczniów w miłości - podaje tutaj świetny przykład króla, który zakochał się w ubogiej kobiecie, jednak nie wyobrażał sobie, żeby miał z nią być, ponieważ trwożył się, że tylko dzięki jego szacie go pokocha, zaś nie z uwagi na niego samego. Tak autor chce pokazać wyższość Boga nad jakimkolwiek nauczycielem czy królem, ponieważ tylko on, determinowany miłością, zgodził się zostać człowiekiem i to tym nędznym, nie jakimś z wyższych sfer. Szczerze chyba najbardziej ciekawa, zrozumiała i rozwijająca część ksiązki.
Całkiem wymiękłem na filozoficznym sposobie dowodzenia istnienia Boga. Tutaj nic nie zrozumiałem, oprócz tego, że z czynów nie da rady wytłumaczyć istnienia Napoleona, zaś jedynie z jego istnienia można wytłumaczyć jego czyny i tak samo z Bogiem. Nie wiem czy świadomie, ale autor zwrócił uwagę na to, że wielu ludzi stara się udowodnić istnienie Boga na podstawie czynów obserwowanych w przyrodzie co według niego prowadzi do tzw. pokus (zapewne chodzi o to że przyroda nie jest tak doskonała, więc ciężko mówić tu o działalności kogoś Wszechmocnego i to stanowi pokusę do odrzucenia możliwości istnienia).
Ostatni rozdział to tak jakby porada jak być dobrym uczniem Boga. Stawia jasno różnicę między byciem uczniem Sokratesa czy innego filozofa a byciem uczniem Boga. Uczeń Boga nie skupia się tylko na Jego nauce, ale dba o bezpośredni kontakt z Nim samym. Tego, według filozofa, wymaga podległość Bogu. Samo skupianie się na Jego nauce jest niewystarczające. Tym samym samo badanie postaci Boga nie wystarcza, aby być Jego uczniem. Trzeba połączyć oba miłością do Niego.
Ciężka książka. Bardzo wymagająca myślenia i jakiejś, nazwijmy to, wrażliwości filozoficznej. Wycisnąłem z niej co tylko mogłem, zaś do odkrycia zostało mi wiele. Postaram się pobawić w odkrywcę ideii tego ciekawego filozofa za jakiś czas.