GSB (13) Turbacz - Jordanów i nocleg w Galerii Handlowej
Trzynasty dzień wędrówki Głównym Szlakiem Beskidzkim. Za nami 336 kilometrów szlaku. Przed nami jakieś 166 kilometrów i maksymalnie 5 dni urlopu do dyspozycji. Jak łatwo policzyć, aby udało się ukończyć cały szlak do końca w dostępnym czasie, musielibyśmy robić po ok. 33 kilometry dzień w dzień do końca urlopu. To dużo. Powiedziałbym nawet bardzo dużo. Gdy spojrzę pamięcią wstecz, do tej pory mieliśmy tylko dwa dni, które spełniałyby ten warunek kilometrowy. Odcinek kiedy szliśmy z Wołosani do chatki w Przybyszowie oraz fragment ze schroniska pod Chyrową do Bacówki w Bartnem, no i ewentualnie wczorajszy trzydziestodwu kilometrowy odcinek z Krościenka na Turbacz. Wszystkie te odcinki wiązały się z bardzo dużym wysiłkiem dla organizmu. Ba, nawet krótsze odcinki dawały nam mocno w kość. Teraz musielibyśmy powtórzyć ten wynik pięć razy, dzień po dniu. A przed nami jeszcze Beskid Śląski i Żywiecki, z Babią, Pilskiem i innymi szczytami, które do lightowych nie należą. Wydaje się to nierealne, ale czy byłbym w stanie zrezygnować z dokończenia trasy w momencie, gdy do mety zostałoby dla przykładu tylko 20 kilometrów? Byłoby szkoda, bardzo szkoda.
Za oknem jednak pada jak cholera. Ściana deszczu od wczoraj wieczora nie zmalała ani na chwilę. Gdyby w schronisku zabrakło wody można by spokojnie wyjść i wziąć prysznic na zewnątrz, i wcale nie trzeba by szukać w tym celu rynny. Wszędzie leje z identyczną intensywnością. Szczerze mówiąc w tym momencie za nic nie miałem ochoty wychodzić na zewnątrz. Nie wiem, czy gdybym był sam, byłbym w stanie się zmotywować. Na szczęście sam nie byłem.
Wychodzimy. Dziś czeka nas bardzo przyjemna (w dobrych warunkach) trasa, początkowo dużo schronisk po drodze więc to jakieś pocieszenie. Pierwszym po drodze, po minięciu szczytu Turbacza jest schronisko PTTK na Starych Wierchach. Musimy wytrwać niecałe dwie godziny marszu by skorzystać z gościnności tegoż schroniska. W środku pusto i na szczęście ciepło. Zamawiamy ciepłą herbatę i jemy jakieś drugie śniadanie. Obsługa widząc w jakim stanie przyszliśmy poleca nam suszarnię turystyczną z suszarką na buty. Zatrzymujemy się więc na nieco dłużej niż początkowo planowaliśmy podsuszając kurtki i buty. W sumie zdążyły wyschnąć prawie całkiem, jednak co z tego, skoro za chwilę kolejny odcinek w deszczu, który ani myśli przestać (choć chyba pada już troszkę mniej, a może to tylko moja głowa każe mi tak myśleć?)
Następnym, ostatnim punktem na trasie ma być przytulne schronisko Maciejowa. Godzina wędrówki.
Gdy dochodzimy do schroniska skręcamy jednak nie w to odbicie, i zamiast prosto do schroniska idziemy skrótem omijającym budynek a prowadzącym obejściem do czerwonego szlaku, z którym łączymy się już poniżej schroniska. Musielibyśmy wrócić pod górkę spory kawałek. Decydujemy, że odpuszczamy wizytę w tym schronisku. Ze względu na późną godzinę i tak planowaliśmy wejść tam dosłownie na chwilę. Idziemy więc dalej w kierunku Rabki.
Pamiętam, że podejście z Rabki na Maciejową zawsze mi się dłużyło. Duży odcinek trzeba tam pokonać asfaltem, co niestety dodatkowo męczyło nogi. Teraz odcinek z Maciejową do Rabki to tylko niewielki fragment dzisiejszej trasy. Po drodze mijamy domek, na którego ścianach widnieją znaki wskazujące ile z tego punktu do Wołosatego a ile do Ustronia. To miłe widzieć takie znaki dla wędrowców GSB. Szczerze, szedłem ten odcinek wiele razy i nigdy ich nie zauważyłem. Teraz są dla mnie jakże istotnym szczegółem na trasie.
Przejście przez Rabkę trochę się dłuży. Duuużo asfaltu, którego nienawidzę, a dzisiejszego dnia będzie go jeszcze trochę. Szukamy jakiegoś sklepu, żeby uzupełnić zapasy i coś zjeść. Następnie ruszamy dalej, w kierunku miejsca, gdzie szlak przecina Zakopiankę. Jeszcze niedawno występowały tu utrudnienia przy przekraczaniu trasy, bo droga była rozkopana a obejścia dla szlaku nie oznakowano dokładnie. Teraz, z relacji innych wędrowców wiemy, że szlak jest oznaczony dość dokładnie. Zresztą z naprzeciwka idzie właśnie jakiś turysta, więc pytam go jeszcze dla pewności. Mówi, że jest trochę problemów z przejściem, ale szlak dobrze oznakowany. W tym momencie nie do końca wiem co miał na myśli mówiąc "trochę problemów". Nam udaje się przejść kładką na drugą stronę drogi bez problemów, wszystko pięknie oznakowane.
Po paru minutach jednak zaczynam domyślać się o co mu chodziło. Bałem się fragmentu nad drogą szybkiego ruchu, natomiast problemy zaczynają się dopiero za nią. Szlak po przekroczeniu drogi wkracza na wąską ścieżkę leśną, niby po płaskim, ale po bagnie. Czuję się jak bym wrócił w Beskid Niski. Skakanie między kałużami błota to nieodłączny element tego fragmentu. Na domiar złego potem trochę gubimy szlak i schodzimy ścieżką bez znaków do Skawy dużo wcześniej niż powinniśmy. Znowu zostaje dymanie asfaltem. Już sam nie wiem co lepsze: błoto czy asfalt, którym musimy dojść aż do Wysokiej. Przynajmniej pogoda się poprawiła i do końca dnia ma już nie padać. Godziny marszu z ciężkim plecakiem asfaltowymi serpentynami na chwilę umilają nam dwa pieski, które na jakiś czas idą równolegle z nami co chwila odwracając się i patrząc czy idziemy.
W Wysokiej przy cmentarzu odbijamy z powrotem w las, by leśną ścieżką zejść do Jordanowa. To fragment szlaku, który przechodziliśmy kilka miesięcy wcześniej. Miło być na znajomym odcinku szlaku, bo coraz bardziej czuć bliskość domu i mety (co nie zmienia faktu, że zostało jeszcze grubo ponad 100 km).
Nocleg w Jordanowie to chyba najdziwniejszy nocleg z jakiego przyszło mi korzystać. Galeria Jordanowska. Jak to w galerii handlowej, tłumy ludzi. Kilka pięter. Na dole sklep spożywczy, na wyższych piętrach jakieś luksusowe butiki i inne sklepy odzieżowe. Na samej górze siłownia i fitness. Ale Galeria Jordanowska prowadzi też noclegi w apartamentach. Aby się do nich dostać trzeba wjechać na najwyższe piętro, podejść do recepcji, by potem przejść przez całą siłownię na poddasze, gdzie dostajemy dwuosobowy apartament z własną łazienką, klimatyzacją, telewizją oraz kuchnią. Wszystko to za uwaga, uwaga 120 zł za apartament.
To drugi najdroższy nocleg po Jaworzynie Krynickiej w naszej podróży. Tu co prawda płaciliśmy za na prawdę dobre warunki, z których jedyne z czego skorzystaliśmy to.... pralka w łazience. Cóż, czasem warto zapłacić 120 zł tylko po to, by zrobić pranie na szlaku. No i to uczucie, gdy do sklepu spożywczego nie musisz nigdzie iść, tylko zjeżdżasz schodami ruchomymi, a gdyby mało było Ci wysiłku, za niewielką opłatą można poćwiczyć na siłowni.
Mapa trasy i profil wysokości:
<div style="max-width:600px;overflow:hidden;margin:0 auto;min-width:300px;"><iframe src="https://mapa-turystyczna.pl/map/widget/route/h1l0p1/y745.html" height="680" frameborder="0" style="width:100%;border:0;"></iframe><a href="https://mapa-turystyczna.pl/route/y745?utm_source=external_web&utm_medium=widget&utm_campaign=route_widget" target="_blank" style="color:#999;padding:7px 0;font-size: 13px;font-family:Roboto,Arial,sans-serif;display: inline-block;">Trasa: Schronisko PTTK Turbacz – Jordanów | mapa-turystyczna.pl</a></div>
Congratulations @verticallife! You received the biggest smile and some love from TravelFeed! Keep up the amazing blog. 😍 Your post was also chosen as top pick of the day and is now featured on the TravelFeed.io front page.
Thanks for using TravelFeed!
@lesiopm (TravelFeed team)
PS: Why not share your blog posts to your family and friends with the convenient sharing buttons on TravelFeed.io?