Główny Szlak Beskidzki - prolog
Dzisiaj startujemy z nową serią wpisów, serią dotyczącą moich ostatnich wakacji. Ze względu na absurdy i dynamicznie zmieniającą się sytuację dotycząca możliwości wyjazdu za granice i powrotu do kraju zapadła decyzja, aby ten urlop spędzić w Polsce. Myślami powróciłem do projektu o którym kiedyś marzyłem, a potem jakoś tak odłożyłem go "do szuflady na emeryturę". Co prawda emerytem jeszcze się nie czuję, ale panująca na świecie sytuacja sprawiła, że uznałem, że to dobry moment na jego realizację. Mowa o przejściu najdłuższego szlaku górskiego w Polsce a mianowicie, Głównego Szlaku Beskidzkiego, w skrócie nazywanego po prostu GSB.
Na szlak wyruszyliśmy w zespole dwójkowym, i tak szczerze mówiąc nie wiedzieliśmy, czy damy radę przejść go w całości. Mieliśmy bowiem czas ograniczony długością urlopu w wymiarze 17 dni. Gdybyśmy chcieli przejść szlak w całości, musielibyśmy w tym czasie pokonać dystans ok. 500 kilometrów, nie mówiąc o dojeździe i powrocie z punktu początkowego i końcowego. Plan wydawał się ambitny, więc założyliśmy po prostu, że przejdziemy ile się da. Jeżeli uda się pokonać całość, super. Jeżeli nie, też będzie to piękna przygoda. Osobiście wolałem nastawić się bardziej realistycznie, że szlaku w całości nie uda się pokonać i potem pozytywnie się zaskoczyć, niż odwrotnie.
Idea była tak, by zabrać ze sobą namiot, i spać mniej więcej pół na pół, część nocy w namiocie, część w schroniskach czy agroturystykach. Namiot miał pozwolić na bycie bardziej niezależnym, kontynuowanie marszu również w przypadku wprowadzenia kolejnego lockdownu i zamknięcia schronisk, a także na pokonywanie dłuższych odcinków szlaku. Nawet jeżeli kolejne schronisko czy miejscowość byłaby oddalona na przykład o 10km, a do zmroku zostałaby powiedzmy godzina, my moglibyśmy zrobić tego dnia jeszcze te dodatkowe 5km, co na przestrzeni dwóch tygodni marszu mogło zadecydować o przejściu bądź nieprzejściu szlaku.
Niestety, trafiliśmy na taką pogodę, że poza pierwszymi dwoma dniami słonecznej pogody i ostatnimi 3-4 dniami praktycyzmie codziennie padło. Początkowo był to jeszcze taki, powiedzmy przyjemny deszcz. Może bardziej mżawka. Coś, co padało przez parę godzin ale wychodząc wcześniej albo później (w zależności od prognoz) dało się zminimalizować czas marszu w deszczu, a nawet te odcinki które robiliśmy w deszczu szło się całkiem przyjemnie. Opad był na tyle słaby, że kurtki przeciwdeszczowe spokojnie dawały sobie z nim radę. Trafiło się jednak również kilka dni takich, gdzie z nieba przez parę godzin leciała dosłownie ściana deszczu, dlatego ten cykl mógłbym nazwać równie dobrze "jak przepłynęliśmy GSB".
Wagi plecaka nie sprawdzałem. Z perspektywy czasu powiedziałbym, że byłem w miarę dobrze spakowany. Wszystko co znalazło się w plecaku zostało użyte (albo nie zostało ale nie zrezygnowałbym z tych rzeczy - jak na przykład apteczka), a również niczego mi nie brakowało. Jedyną rzeczą z której bym zrezygnował to namiot, który ważąc 3,4 kg ciążył cały czas przytroczony do plecaka, a ze względu na pogodę został użyty tylko dwa razy.
*Zdjęcie własnego autorstwa
Congratulations @verticallife! You received the biggest smile and some love from TravelFeed! Keep up the amazing blog. 😍 Your post was also chosen as top pick of the day and is now featured on the TravelFeed.io front page.
Thanks for using TravelFeed!
@pl-travelfeed (TravelFeed team)
PS: TravelFeed is in social media to reach more people, follow us on Facebook, Instagram, and Twitter.